parallax background

On jest oryginalny

8 stycznia, 2018
Mocniejszy od amfetaminy
8 stycznia, 2018
Wezwałem cię po imieniu
17 lutego, 2018
Mocniejszy od amfetaminy
8 stycznia, 2018
Wezwałem cię po imieniu
17 lutego, 2018
 

„Pozwól mi Jezu umrzeć z tęsknoty i miłości ku Tobie.
Pozwól mi wiecznie kochać Ciebie,
Twoją żyć miłością, Twoją własnością być
i Twoją przenajświętszą wolę chwalić na wieki."
(Matka Kolumba Białecka)

+

To był kolejny wakacyjny dzień. Żądne przygód i pełne niczym nieograniczonej wyobraźni po raz enty poszukiwałyśmy skarbów. Niestety, tego dnia nic szczególnie nie przykuło uwagi sześciolatek oprócz może obrazka, który zaskoczył o tyle, że był opatrzony ręcznie wykaligrafowanym cytatem. Wkrótce okazało się, że jego właścicielem była moja babcia. Owo trofeum dnia pieczołowicie schowałyśmy do magicznej skrzyni, która z dnia na dzień stawała się coraz bardziej okazała. Nasze zaangażowanie w przygodę sprawiło jednak, że obrazek w niej ukryty wkrótce zniknął pomiędzy wyjątkowymi skarbami dzieciństwa.

Kiedy wakacje dobiegały końca i czekała mnie przeprowadzka do nowego domu, postanowiłyśmy z dziewczynami podzielić się zawartością skrzyni. Przecież trzeba było zabrać coś na pamiątkę. Poza kolorowymi szkiełkami, ususzonymi kwiatkami, starymi zdjęciami oraz posklejanym kubkiem, w udziale przypadł mi obrazek. Rodzice uświadomili mi szybko, że jedynie ten ostatni skarb mogę zabrać do nowego mieszkania jako pamiątkę z wakacji.

Części tekstu obrazka nie rozumiałam, bo był napisany w obcym języku, ale reszta brzmiała tak: „Jezu utajony w Najświętszym Sakramencie, niech te wszystkie kroki moje, które czynię dla spełnienia Twojej woli, zbliżają mnie coraz więcej do Ciebie! Pozwól mi, Jezu ..." (koniec cytatu był rozmazany). Nie interesowało mnie znaczenie tych słów, ale jako młody poszukiwacz skarbów ciekawa byłam tego, co było napisane dalej, jak wyglądają kolejne literki tego zdobnego pisma. Postanowiłam, że muszę odnaleźć właściciela obrazka. Poszłam więc do babci, która powiedziała mi, że dostała go od sióstr zakonnych, które kiedyś mieszkały w naszym sąsiedztwie (były to siostry dominikanki, o czym dowiedziałam się będąc już w klasztorze). Podczas rozmowy, kiedy słuchałam opowiadań o życiu sióstr, po raz pierwszy pojawiło się u mnie pragnienie bycia siostrą zakonną.

Ale jak szybko się pojawiło, tak szybko o nim zapomniałam. Powoli mijały dni, miesiące, aż wreszcie lata. Zajęłam się nauką, snułam plany na przyszłość. Pod koniec szóstej klasy już wiedziałam, co będę w życiu robiła: skończę ósmą klasę, potem technikum, studia, duża rodzina, chciałam adoptować dzieci, wyjechać na misje. I tak krok po kroku, konsekwentnie zaczęłam realizować swoje pomysły. Jak widać, nie było w nich miejsca na klasztor.

Co prawda, jak większość dzieci, wieczorem modliłam się pacierzem, chodziłam w niedzielę na Mszę Świętą, na nabożeństwa majowe, a w październiku różańcowe. Śpiewałam w scholi parafialnej, jeździłam na oazy. Jednak kiedy widziałam siostrę zakonną, powtarzałam sobie: takie życie to nie dla mnie. Ja przecież chcę zwiedzać różne ciekawe miejsca, poznawać fajnych ludzi, a nie siedzieć zamknięta za murami klasztoru i tylko się modlić. Nie, to nie dla mnie.

W technikum było super: nowi znajomi, nowe horyzonty, możliwości samorealizacji. Do tego wzrastałam w wierze i relacji z Jezusem, co dawało mi nieznaną dotąd energię. Z właściwą sobie delikatnością Pan Jezus powoli zaczynał odkrywać swoje plany co do mojej przyszłości. Któregoś dnia podczas porządków znowu wpadł mi w ręce obrazek z dzieciństwa.

Od tego czasu poczułam, że Jezus coraz mocniej puka do mojego serca. Zrodziło się we mnie pragnienie poznawania Jego tajemniczego życia. Przez pewien czas stało się ono głównym przedmiotem moich poszukiwań, a adoracja Najświętszego Sakramentu była absolutnie na pierwszym planie. Jak tylko pozwalał mi na to czas, chodziłam do kościoła, żeby w milczeniu posiedzieć przed Jezusem lub odmówić różaniec. Nic dziwnego, że ponownie pojawiły się myśli o życiu zakonnym.

Ależ nie, to nie wchodzi w grę – mówiłam sama do siebie. Klasztor to nie miejsce dla mnie! Chcę skończyć szkołę, założyć rodzinę i zwiedzać świat. Nie! Nie! Nie! Nie dam rady żyć w klasztorze. Dla bezpieczeństwa przedsięwzięłam pewne środki zaradcze: przestałam chodzić do kościoła i więcej czasu spędzałam ze znajomymi na imprezach. A ponieważ miałam fajnego chłopaka i sprecyzowane plany na przyszłość, skutecznie odsuwałam od siebie pomysł na klasztor.

Ale Jezus jest cierpliwy. Nie chciałam przychodzić do Niego, to On postanowił, że przyjdzie do mnie. Na stałe.

No i zamieszkał po sąsiedzku. W którymś momencie tuż przed moim blokiem zaczęto budować kościół! Dzień po dniu obserwowałam postęp prac przez okno mojego pokoju. Pierwszą Msza Święta odprawiona w nowo powstałej kaplicy była dla mnie jakoś przełomowa. Od tego momentu coraz częściej swoje myśli kierowałam w stronę Jezusa Ukrytego w Tabernakulum. Z tęsknotą… ale życie w zakonie nadal nie wchodziło w rachubę.

Zbliżała się matura i nadszedł czas decyzji. Gdzie i jakie wybrać studia? Jakie są kryteria przyjęcia na wyższą uczelnię? Ewentualnie: co zrobić, by w przyszłości wyjechać na misje? Usiadłam przed komputerem. Postanowiłam, że do wyszukiwarki wpiszę kilka haseł kluczowych, które mnie interesują. I do dnia dzisiejszego pamiętam, co wpisywałam. Pierwsze hasło to „pomoc dzieciom”. Na pierwszym miejscu wyskoczyło mi Zgromadzenie Sióstr Świętego Dominika. Przecież to nie to, czego szukam – pomyślałam. OK, zmieniam hasło. „Misje”. Nie do wiary! Znowu wyskoczyła mi strona Zgromadzenia Sióstr Świętego Dominika! Wystarczyło. Zrozumiałam, że muszę osobiście porozmawiać z Panem Jezusem i wytłumaczyć Mu, że to nie dla mnie…

Kiedy poszłam do kościoła i usiadłam w ławce, odczułam w sercu długo poszukiwany pokój. Po chwili, zupełnie niespodziewanie, podszedł do mnie jeden z księży. Za pół godziny miał odprawić Mszę Świętą i poprosił mnie o przeczytanie lekcji mszalnej. Troszkę się zdziwiłam, bo przecież mnie nie znał. Ale czemu nie – pomyślałam – przecież wcześniej udzielałam się w mojej poprzedniej parafii. Przez cały czas obserwowałam, jak ten kapłan się modli i kiedy po Mszy Świętej klęczał w skupieniu przy ołtarzu pomyślałam: no dobrze, może spróbuję nawiązać kontakt z siostrami. Ale na pewno nie Kraków. Co to, to nie. Musi być coś bliżej. Znalazłam Zgromadzenie w Rzeszowie i postanowiłam, że tam pójdę. Za radą rozmodlonego księdza postanowiłam jednak, że napiszę również do Sióstr Dominikanek do Krakowa.

Terminy rekolekcji w Krakowie bardziej mi odpowiadały, a zatem decyzja była prosta: Dominikanki. Przed wyjazdem powstał jednak jeszcze jeden problem. Chodziło o wygląd. Habit sióstr był ok, ale welon! Nie do zaakceptowania. Nie, to się nie uda. Nigdy nie założę czegoś takiego na siebie! Pełna niepewności na rekolekcje jednak pojechałam. I ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu siostry miały już zmienione welony. W internecie były po prostu jeszcze stare zdjęcia.

Rekolekcje były super. Ciekawe prowadzenie, ogromnie dużo radości, wspaniały czas modlitwy i wspólnoty. Każdego dnia biłam się z myślami czy poprosić o przyjęcie. Po tysiąc razy rozważałam wszystkie za i przeciw. Pośród niewyobrażalnego zmagania nadszedł ostatni dzień rekolekcji. Byłam zdeterminowana: wracam do domu i to już koniec mojej przygody z życiem zakonnym. Witajcie studia!

Jednak Pan Jezus miał inny plan. Jego planem było: witaj klasztorze, witaj przyszła dominikanko. W czasie drogi z kaplicy do miejsca, gdzie spałam, przyłączyła się do mnie jedna z sióstr i podczas rozmowy, od słowa do słowa, zapytałam, co trzeba zrobić, żeby wstąpić do Zgromadzenia. I tak 2 miesiące później rozpoczęłam pierwszy etap formacji, aspirat.

Wiem, że człowiek jest naprawdę szczęśliwy dopiero, kiedy znajdzie się na swoim miejscu, miejscu, które wyznaczył mu Bóg. Obecnie uważam siebie najszczęśliwszą osobę na świecie, bo kiedy rano budzę się ze świadomością, że jestem osobą konsekrowaną, że Jezus wybrał mnie dla siebie, że odpowiedziałam na Jego wołanie swoim „TAK”, pomimo tylu zmagań wewnętrznych i oferty świata, zaraz na mojej twarzy pojawia się uśmiech, a w sercu pokój. Dziękuję Bogu za każdy nowy dzień, każdą chwilę, którą spędzamy razem w pracy, na modlitwie czy adoracji.

Z własnego doświadczenia wiem, że Jezus, jeśli powołuje do życia zakonnego, to przez cały czas będzie się upominał o Twoje serce, o Twój czas, o Twoje życie i wreszcie o Twoją miłość.

Może Ty jesteś powołana do służby Bogu. Dla Jezusa to żaden problem. Czeka tylko na twoje „TAK”. Bądź czujna. On jest oryginalny.

Siostra Dominikanka