Czas głoszenia
16 lutego, 2018Nagroda dla Sióstr z Broniszewic
19 lutego, 2018Cokolwiek uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili. (Mt 25,40)
Te słowa wypowiada dziś do nas Jezus w Ewangelii. Warto w ich świetle, w przeddzień rocznicy męczeńskiej śmierci, przyjrzeć się błogosławionej Julii Rodzińskiej. Ona swoje życie poświęciła służbie tym najmniejszym, najbardziej potrzebującym. Oto jeden z fragmentów pisanej przez s. Benedyktę Baumann powieści o naszej Błogosławionej.
Kwiecień 1919 roku przyniósł upragnione ciepło, słońce i wybuch zieleni. Spacerowicze wylegli na krakowskie Planty, leniwie przechadzając się po alejkach. Na skwerach sprzedawano balony i watę cukrową, a trawniki zaroiły się od dzieci, które fruwały po miękkiej, świeżo wyklutej trawie jak barwne motyle. Na jednym z trawników siedziała nieruchomo dziewczynka. Miała na sobie sukienkę o nieokreślonym kolorze błota i ogromne, przerażone oczy. Nie pasowała do beztroski wiosennego popołudnia. Wyglądała jak postać doklejona do nie swojego obrazu. Miała może pięć lat. Siostra Julia, która właśnie wracała z zajęć w Seminarium Świętej Rodziny, podbiegła do małej.
- Co ty tu robisz, maleńka?
Dziecko cofnęło się, spłoszone. Siostra Julia wyciągnęła z torby kanapkę i jabłko przygotowane na popołudniowe zajęcia i podała dziecku. Mała spojrzała nieufnie, po czym chwyciła dary i zaczęła łapczywie jeść. Już nie uciekała. Po chwili po jedzeniu nie było śladu.
- Jak się nazywasz?
Dziewczynka schowała twarz w ramionach, jakby chciała zniknąć, rozlać się w powietrzu, stopić z błękitem nieba, beztroskimi plamami słońca na trotuarze, koronami drzew nasyconymi radosną zielenią.
- Gdzie mieszkasz?
Siostra Julia usłyszała tylko cichy szloch.
- Antosiu, nie biegaj po trawce, bo pobrudzisz trzewiczki! – zapiszczała nieopodal jakaś matrona w okazałej sukni, uszytej z mieszczańskim, nieco przesadnym przepychem.
Dziewczynka nazwana Antosią przydreptała posłusznie do opiekunki, poprawiając nerwowo różowe falbanki szyfonowej sukienki.
- Ja cię tutaj tak nie mogę zostawić – tłumaczyła łagodnie dziecku siostra Julia. Mała milczała.
- Tfu, siostrzyczko, lepiej TAKICH dzieci nie dotykać, bo jeszcze jakimś tyfusem się siostrzyczka zarazi! – zawyrokowała matrona i pociągnęła ostentacyjnie za rękę Antosię, oglądającą się z zaciekawieniem na brudną dziewczynkę i klęczącą obok niej białą zakonnicę.
Siostra Julia spojrzała na kobietę wzrokiem roziskrzonym i twardym jak stal.
- Lepiej zarazić się tyfusem niż obojętnością na cudzą biedę, proszę pani – powiedziała spokojnie.
- Do czego to doszło, żeby takie smarkate zakonnice upominały porządnych ludzi, tfu! – fuknęła matrona i pomaszerowała z opierającą się nieco Antosią wzdłuż parkowej alei.
Nagle nad siostrą Julią stanęła chuda kobieta pozbawiona wieku i rysów twarzy. Tłuste, postrzępione włosy opadały jej bezładnie na czoło, nos i policzki, a suknia, nieprana chyba od nowości, zwisała posępnie z ramion, jakby się nie utożsamiała z właścicielką. Kobieta miała tępe, przekrwione oczy i cuchnęła tanim winem.
- Oddaj mi moje dziecko! – ryknęła do siostry Julii.
- Ona jest głodna – odpowiedziała młoda dominikanka, myśląc przy tym: tak, jest głodna. Bardziej niż pani sobie to wyobraża. Głodna domu, do którego będzie chciała wracać. Łóżka, w którym będzie mogła spokojnie zasnąć. Głodna pani pocałunków, pachnących ciastem z owocami, a nie przetrawionym trunkiem. Głodna bajek czytanych na dobranoc i marzeń o tym, żeby zostać księżniczką. Tak jak zwykle marzą małe dziewczynki.
- Nic ci do tego! – zawyła kobieta i podniosła dziecko - Hanka, miałaś prosić ludzi o pieniądze, a nie siedzieć na trawie. Za co ja ci daję jeść, próżniaku!
Kobieta szarpnęła dziewczynkę z całej siły i poszła wzdłuż alei, ciągnąc córkę i potykając się co krok. Mała zanosiła się od płaczu. Kilka razy popatrzyła na młodą zakonnicę oczami, w których odbijała się krzywda. Siostra Julia długo jeszcze stała, zobojętniała na gwarzących wokół ludzi i śmiejące się dzieci. Wszystko przepływało koło niej powoli i bezwiednie, jakby straciło znaczenie wobec jednego dziecka w sukience szarej jak błoto.
***
Majowy wieczór zaglądał do okien krakowskiej kaplicy sióstr prezentek. Zachodzące słońce miękko opadało na puste ławki. Pachniało marzeniami i smutkiem. Siostra Julia rozwinęła szeleszczący papier. List czytała już kilka razy, ale ciągle do niego wracała jak podróżny, który zgubił drogę i szuka trasy na mapie.
"Kochana moja Stasiu – Siostro Julio!
Cieszę się, że uczysz się pilnie do matury. Jestem pewna, że zdasz ją celująco. Nawet nie próbuj protestować.
Piszesz, że chociaż podoba Ci się Kraków, czujesz się tutaj obco i tęsknisz za Nawojową. Wcale Ci się nie dziwię. Potrafimy kochać tylko te miejsca, które wypełniają wspomnienia, znajome obrazy i przede wszystkim ważni dla nas ludzie. Tęsknisz też za klasztorem: nie sióstr prezentek, u których mieszkasz tymczasowo, lecz naszym, dominikańskim. Bardzo się cieszę, bo to znaczy, że szczerze pokochałaś swoją życiową drogę, tę, na którą wezwał Cię sam Jezus. Pamiętaj jednak, Stasiu: On będzie przy Tobie zawsze. Może zabraknąć klasztoru, sióstr, ludzi, których kochasz, miejsc, które są Ci bliskie, nawet ojczyzny i domu, ale On Cię nigdy nie opuści. Jego miłość jest skarbem, którego nikt ani nic Ci nie może odebrać. Jak pisze Święty Paweł w Liście do Rzymian: Któż więc nas odłączy od miłości Chrystusowej? Utrapienie czy ucisk? Czy głód? Czy nagość? Czy niebezpieczeństwo? Czy prześladowanie? Czy miecz? W tym wszystkim zwyciężamy przez Tego, który nas umiłował.
Nigdy o tym nie zapominaj, Stasieńko.
To smutne, co napisałaś o tej dziewczynce spotkanej na Plantach i innych dzieciach krakowskiej biedoty, jakie codziennie widujesz. Tak, to właśnie w takich dzieciach przychodzi do ciebie Pan Jezus i domaga się troski. Musisz się jednak pogodzić z tym, że nie jesteś w stanie pomóc całemu światu. Zobaczysz jeszcze niejedną kobietę cuchnącą winem, która będzie szła ulicą, szarpiąc swoje wynędzniałe dziecko. Zobaczysz dzieci umierające z głodu. Zarabiające na chleb swoim ciałem. Zmarznięte. Okradające ludzi na ulicy. Będą na Ciebie patrzeć oczami wzgardzonego Jezusa. A Ty będziesz im mogła podarować zaledwie uśmiech, dobre słowo albo kanapkę, a potem będziesz musiała ze ściśniętym sercem pójść dalej w swoją stronę. Jeśli jednak Pan Jezus zechce, to pewnego dnia zaprowadzi Cię do tych najuboższych dzieci i powie: Ktokolwiek przyjmie jedno z takich dziatek w imię moje, Mnie przyjmuje, a ktokolwiek Mnie przyjmuje, nie Mnie przyjmuje, ale Tego, który Mnie posłał. A wtedy będziesz miała za zadanie się tymi dziećmi zająć. Nie żałuj im swojego czasu, sił, trudu, nawet całego życia. Bądź dla nich matką.
Stasieńko, pamiętaj, że ja zawsze jestem przy Tobie, nawet, jeśli nie możemy się widzieć. Jesteś obecna w moich modlitwach i przytulam Cię do swojego serca.
Twoja Mama – Siostra Stanisława."
Jezu, myślała siostra Julia, przyjdź do mnie jak najprędzej w opuszczonych dzieciach. Czekam na Ciebie. Chcę Cię ochronić, przytulić, nakarmić, zaśpiewać Ci kołysankę i pokazać, jak bardzo Cię kocham.
Nad tabernakulum wisiał obraz Najświętszego Serca Pana Jezusa. Oczy Jezusa były naznaczone czułością.