parallax background

Zakazane melodie i ukryty Bóg…

21 kwietnia, 2018
III Kongres młodych osób konsekrowanych na Białorusi
19 kwietnia, 2018
V Synod Diecezji Tarnowskiej
23 kwietnia, 2018
III Kongres młodych osób konsekrowanych na Białorusi
19 kwietnia, 2018
V Synod Diecezji Tarnowskiej
23 kwietnia, 2018

Zapraszamy do lektury kolejnego fragmentu powieści o bł. Julii Rodzińskiej autorstwa Siostry Benedykty Baumann.

Dźwięki wypełniały cały dom. Zdawało się, że go rozsadzą, że ściany za chwilę zaczną pękać, kruszyć się, a do zimnych, wilgotnych pokojów wciśnie się zuchwały powiew letniego wiatru, który przegoni zaduch i niezdrową wilgoć.
Bogusław Ostreyko - Horodyński siedział w salonie przy fortepianie pamiętającym jeszcze czasy wojen napoleońskich i grał. Cały roztopił się w tej muzyce, jak gdyby chciał stworzyć z nią nierozerwalną jedność pozwalającą mu zapomnieć o czasie, niesprzyjającym takim koncertom, miejscu, którego nienawidził, a nawet o sobie samym.
Klawisze dawno nie używanego fortepianu posłusznie poddawały się jego woli jak dzikie, ale oswojone zwierzęta. I całe stawały się pieśnią, w której było wszystko: młodzieńcze marzenia, niezgoda na rzeczywistość i tęsknota za innym, lepszym światem, tak charakterystyczna dla człowieka, który jest dumny z powodu niedawno ukończonych dwudziestu lat.
Poczuł czyjąś dłoń na ramieniu. Mocny, pewny siebie akord gwałtownie zamilkł, spłoszony. Kobieta, która weszła do salonu, była piękna tym rodzajem kruchej urody, która stwarza wrażenie słabości, ale ogromne, smutne, lecz uważne oczy zdradzają wewnętrzną, niezłomną siłę. Tą siłą jest miłość. Była dużo starsza od Bogusława, ale w pierwszej chwili trudno było określić jej wiek ze względu na filigranową sylwetkę i energiczne, niemal dziewczęce ruchy. Przypominała pastelową plamę na obrazie impresjonisty.
- Dziecko, takich rzeczy się teraz nie gra.
- Ależ mamo… Tyle razy ci mówiłem, żebyś nie nazywała mnie dzieckiem.
- Dla mnie zawsze nim pozostaniesz, kochany. Przecież wiesz. Co to jest, Chopin?
- Tak.
- Synu… Ty się prosisz o kłopoty. - Jakie kłopoty? To ma tytuł „Etiuda Rewolucyjna”, czyż nie? No to im powiemy, że Chopin to napisał na cześć Rewolucji Październikowej. Oświadczam ci, że ci ignoranci z Armii Czerwonej będą zachwyceni. I jeszcze poproszą o recital!
- Boguś, ty mnie rozbrajasz. Nawet nie potrafię się na ciebie gniewać. Masz szczęście, że ojciec wyjechał do miasta. Gdyby to usłyszał, to mógłby porąbać fortepian.
Ciemne oczy Bogusia, przez które jeszcze przed chwilą przemykały iskierki buntu, prowokacji i rozbawienia, nagle stały się matowe. Gwałtownie wstał. Taboret przewrócił się z hukiem.
- Ojciec jest ostatnią osobą, z którą się będę liczył – syknął.
- Dziecko…
- Zrobił z domu, w którym się urodziłem, dom publiczny.
- Co ty mówisz?!
- A jak to inaczej nazwać, mamo? Te wieczorne popijawy z sowieckimi żołdakami, którzy obmacują nasze pokojówki. Tylko czekać, aż zaczną dobierać się do Klary i do cie…
Twarz kobiety w jednej chwili stała się popielata. W oczach jej pociemniało… Bogusław poczuł, że parzy go policzek. Cofnął się zdumiony.
Kobieta drżała. Miał ochotę podbiec i wziąć ją w ramiona, ale ból – nie ten spowodowany uderzeniem, ale ten znacznie gorszy, który mu towarzyszył odkąd pamiętał – sparaliżował go. Tak bolała dusza.
Wtuliła się w koszulę syna i zmoczyła mu łzami kołnierzyk. Serce chłopaka rozsypało się w drobny mak. Stali tak przez chwilę, milczący, pogodzeni i bezsilni wobec tego, co działo się w ich domu, ukochanym mieście Wilnie i kraju.
- Synku, to nie będzie trwało wiecznie. Wojna się skończy, oni się kiedyś wyniosą i znowu będzie normalnie.
- Tu nigdy nie będzie normalnie, mamo.
I nie wiadomo, czy chłopak miał na myśli rodzinne niesnaski, czy niepohamowaną siłę historii, która potrafi zmieść z powierzchni ziemi wszystko, co najcenniejsze.
- Nie zapominaj, synu, że jest jeszcze Bóg.
Boguś roześmiał się. W tym śmiechu było coś niepokojącego, zapowiedź nieoczekiwanych decyzji, drzemiących na razie w rozpalonej głowie dwudziestolatka.
- Bóg? Mamo, jaki Bóg? Jeżeli istnieje jakiś Bóg, to jest nim chyba władza, przemoc i pieniądz.
- Nie mów tak, dziecko…
- Tyle razy cię prosiłem, żebyś nie nazywa…
Pogłaskała go po policzku i zamilkł.
- …Dziecko, nie możesz oskarżać Boga o to, że ludzie zdradzają Jego miłość.
- To gdzie On jest, mamo? Dlaczego daje tak sobą pomiatać?
- On jest z tymi najsłabszymi. I nie działa, tak jak ludzie, przemocą.
- Przedstawicieli ma nieszczególnych. Serdecznie dziękuję za taki Kościół. Kiedy widzę, jak proboszcz w naszym salonie godzinami gra w pokera z sowieckimi półgłówkami o tłustych, spasionych brzuchach i gębach nalanych od nadmiaru wódki, a Magdzie, tej dziewczynie z wioski, nie chciał ochrzcić nieślubnego dzieciaka, bo, jak twierdził, nie miał czasu, i ona się z rozpaczy powiesiła, to wiesz co mam ochotę zrobić?
- Synku…
- … Mam ochotę ściągnąć ze ściany dubeltówkę ojca i zafundować mu całą wieczność. Nareszcie miałby czasu aż nadto.
Kobieta przyglądała się synowi w milczeniu. Czy to ten sam Boguś, myślała, ten, którego prowadziłam za małą rączkę, tak małą, że ginęła w mojej dłoni, przed kapliczkę Najświętszej Panienki? Ten, który czekał, aż mu opowiem bajkę i ucałuję na dobranoc. Ten, który nosił na rękach Klarę, gdy się urodziła, z taką czułością i ostrożnością, jak gdyby była z porcelany.
Ten sam, który z takim przejęciem śpiewał dźwięcznym głosikiem „Chwalcie łąki umajone”, aż się po całej wsi niosło. Ten, który pewnego dnia podczas spaceru w parku wskazał paluszkiem napis nad dawno nieczynnym zegarem na ogromnej bramie wjazdowej, pozostałości po poprzednich właścicielach dworu, i musiałam mu długo tłumaczyć, co to znaczy:
Gdy zegar bije,
Mów Zdrowaś Marye.
Chwalę Ojcu, Synowi,
I Świętemu Duchowi.
A potem za każdym razem przystawał koło bramy, przejęty, i robił z rozmachem znak Krzyża Świętego… Nie pamiętam, kiedy przestał się zatrzymywać pod bramą. Nie zwróciłam uwagi na ten moment. Szkoda. Mogłam uchwycić to niedostrzegalne pożegnanie z dziecinną wiarą, wziąć go za rękę, jak dawniej, i przeprowadzić do wiary dorosłej. Wiary, która nie boi się zadawać Bogu pytań, ale Go nigdy nie odrzuca.
I nagle przez jej twarz przemknęło światło, jakaś myśl, która sprawiła, że wielkie, matczyne oczy odzyskały blask.
- Bogusław, szykuj się do drogi. Weź jedną walizkę z rzeczami na trzy dni.
- Dokąd mnie chcesz zabrać?
- Do Wilna.
- Po co?
- Żebyś zobaczył inną twarz Kościoła.
Zanim się zorientował, już siedzieli w limuzynie z niezawodnym szoferem Ignacym. Bogusław doskonale wiedział, że jeśli matka na coś się uprze, to nie ma najmniejszego sensu protestować. Samochód miękko ruszył i znaleźli się za bramą pałacu.