Spotkanie młodych na Lednicy
2 czerwca, 2018Jestem
3 czerwca, 2018W tym miesiącu temat będzie trudny. Współczesny człowiek ucieka od niego, nie chce o nim słyszeć, udaje, że go nie ma, a kiedy przychodzi, pojawia się panika. A jednak ona dotyka każdego z nas. Śmierć. Dlaczego się jej boimy? Cierpienie po utracie kochanych osób jest czymś naturalnym, ale też dla nas, osób wierzących, zawsze jest nadzieja na spotkanie w wieczności. Nikt z nas nie wie, kiedy odejdzie z tego świata. Dlatego warto w duchu wiary spojrzeć na własną śmierć, by była ona łagodnym przejściem ku lepszemu życiu w obecności Boga. Często bowiem śmierć jest zwieńczeniem życia. Gdy jest one wypełnione miłością Boga i człowieka, może być nawet momentem radosnym. W tym miesiącu przyjrzymy się modlitwie świętych w momencie ich odchodzenia do Pana.
To jedna z najbardziej poruszających historii. Przeor Sadok razem ze swoimi braćmi odmawiał nocą w kościele Jutrznię. Ówczesnym zwyczajem jeden z nowicjuszy podszedł do pulpitu, by odczytać wspomnienie męczenników przypadające na następny dzień. Gdy otworzył księgę zobaczył napis: W Sandomierzu męczeństwo czterdziestu dziewięciu męczenników. Był 1260 rok, a do miasta zbliżali się Tatarzy, którzy bez litości pustoszyli wszystko, co napotkali na swojej drodze.
Każdy z nas wie, że umrze. Bracia w Sandomierzu dowiedzieli się nawet, kiedy to nastąpi. Mogli uciec i ukryć się. Przyjęli jednak zapowiedź swojej śmierci jako dar od Boga i zaproszenie, by dać o Nim świadectwo. Nie łudzili się, że oprawcy się nawrócą. Wiedzieli, że nie mogą opuścić kościoła. Trzeba nam umrzeć. Uczyńmy to ochoczo. Za te święte ołtarze, za te obrazy Chrystusa i Najświętszej Bogurodzicy, za tę bezkrwawą żywą Ofiarę – przez cierpliwość okażmy nasze męstwo! - umacniał przed śmiercią swoich braci przeor Sadok. Ostatnie godziny życia spędzili na modlitwie. Stała się ona dla tak wielkim umocnieniem, że zniknął strach przed tym, co miało nadejść, a serca wypełnione były tęsknotą za niebem: Biada nam, bo nasze przebywanie na tej ziemi się przedłuża.
Podobno bracia umierając z rąk najeźdźców śpiewali Salve Regina. W tym momencie oddawali się w opiekę Maryi, prosząc Ją: a Jezusa, błogosławiony owoc żywota Twojego, po tym wygnaniu nam okaż. Legenda mówi, że śmierć nie przerwała śpiewu: procesja białych braci szła nadal ku niebu.
W tym opisie widać bardzo ważną rolę Matki Bożej, która u kresu życia wychodzi, aby nas przeprowadzić przed tron Boga. Czy nie tak śpiewamy podczas liturgii pogrzebowej: Niech na spotkanie w progach Ojca domu / po Ciebie wyjdzie litościwa Matka? Mimo że może niewiele myślimy o śmierci, gdy jesteśmy jeszcze młodzi i pełni życia, to jednak w każdym odmawianym przez nas Zdrowaś Maryjo kryje się prośba o to, by Ona była przy nas w tym ostatnim momencie i wspierała nas swoim orędownictwem. Modlimy się przecież: módl się za nami grzesznymi teraz, i w godzinę śmierci naszej. Warto za życia przyjaźnić się z Maryją, by była ona przy nas w chwili śmierci. Przekonała się o tym Matka Kolumba Białecka. Przez całe życie była blisko Maryi, choć nawet o tym w swojej pokorze nie wiedziała. W dniu swojej śmierci, 18 marca 1887 roku musiała doświadczyć wielkiej pociechy myśląc o Matce Bożej, bo powiedziała do czuwających przy jej łóżku sióstr: Ach, ja nie wiedziałam, że tak kocham Matkę Bożą! (…) tak spokojną jestem, taką mam ufność w Matce Najświętszej i tak Ją kocham! Ostatnim słowem Matki Kolumby przed śmiercią było Salve. Matka czując, że zbliża się ostatnia chwila poprosiła siostry, by zaczęły śpiewać tę antyfonę, którą według tradycji Zakonu śpiewamy przy umierających.
Śmierć jest trudnym momentem, w którym toczy się walka o duszę. Święci często mówią o tym, jak szatan atakuje wtedy człowieka pokusami i jak ważna okazuje się wtedy wiara. Codziennie powinniśmy modlić się o żywą wiarę. W historii naszego Zakonu mamy dwa szczególne opisy śmierci, która stała się wyznaniem wiary.
Jeden z pierwszych naszych męczenników, św. Piotr z Werony był inkwizytorem. Pan Bóg dał mu łaskę skutecznego przepowiadania Słowa, czym doprowadził do nawrócenia wielu heretyków. Nie wszystkim to się jednak podobało. Pewnego razu w podróży został napadnięty. Jeden z dwóch napastników zadał mu śmiertelny cios. Piotr nie mogąc już mówić umoczył palec we własnej krwi i na ziemi napisał jedno słowo – Credo – Wierzę. Zabójca był pod tak wielkim wrażeniem tego wydarzenia, że nawrócił się, został dominikaninem i zmarł w opinii świętości.
Parę wieków później umierał brat Marcin de Porres. Gdy wspólnota zgromadziła się przy jego łóżku ten pokorny zakonnik prosił, by nie zwracać na niego uwagi. Jednak zarówno przełożony, jak i inni bracia nie chcieli odejść. Ostatnią prośbą, jaką Marcin zwrócił się do braci, było odśpiewanie przez nich wyznania wiary. Odszedł do Pana przy słowach: i stał się człowiekiem. Bóg stał się człowiekiem dla Marcina, by Marcin mógł stać się Bożym.
Doświadczenie świętych uczy, że tylko wiara uzdalnia do pokonania pokus. Nie jest ona zasługą człowieka, lecz prezentem danym od Boga. Pamiętajmy o tym. To wiara uczy nas, że śmierć nie jest kresem, a jedynie przejściem. Chrześcijanin, który łączy własną śmierć ze śmiercią Jezusa, widzi śmierć jako przejście do Niego i jako wejście do życia wiecznego (KKK 1020). Niech Maryja, Strażniczka Wiary, uprasza nam łaskę wiary na całe nasze życie i szczęśliwą śmierć.
Siostra Wojciecha Tarnawska OP
Tekst pochodzi z czerwcowego numeru "Okruszyny"