Bal Wszystkich Świętych w Rydzynie
31 października, 2018Dni Papieskie w Ułan-Ude
2 listopada, 2018Lubię dostrzegać świętość w cierpliwym ludzie Bożym: w rodzicach, którzy z wielką miłością pomagają dorastać swoim dzieciom, w mężczyznach i kobietach pracujących, by zarobić na chleb, w osobach chorych, w starszych zakonnicach, które nadal się uśmiechają. W tej wytrwałości, aby iść naprzód, dzień po dniu, widzę świętość Kościoła walczącego. Jest to często „świętość z sąsiedztwa”, świętość osób, które żyją blisko nas i są odblaskiem obecności Boga, albo, by użyć innego wyrażenia, są „klasą średnią świętości”.(...)
Aby być świętymi, nie trzeba być biskupami, kapłanami, zakonnikami ani zakonnicami. Często mamy pokusę, aby sądzić, że świętość jest zarezerwowana tylko dla tych, którzy mają możliwość oddalenia się od zwykłych zajęć, aby poświęcać wiele czasu modlitwie. Ale tak nie jest. Wszyscy jesteśmy powołani, by być świętymi, żyjąc z miłością i dając swe świadectwo w codziennych zajęciach, tam, gdzie każdy się znajduje. (Gaudete et exsultate, Papież Franciszek)
Zapytałam kiedyś mojego kolegę, czy chciałby zostać świętym. Z przerażeniem w oczach odpowiedział, że nie. Ciekawe dlaczego? Może przypomniał sobie życiorysy świętych, które kiedyś poznał, tak bardzo nierzeczywiste, że aż odpychające? Papież Franciszek mocno stąpa po ziemi i przywołuje model świętości dostępnej dla każdego. Ukazuje, że to nie wielkie, heroiczne czyny, lecz codzienne, zwykłe życie wypełnione miłością prowadzi do nieba. Dziś będzie o „świętych z sąsiedztwa”, czyli o osobach, które żyją obok nas zwyczajną świętością. Poznajcie historię dwóch sióstr dominikanek.
Była całkiem zwyczajna. Znała się na prowadzeniu gospodarstwa, dobrze szyła i gotowała, umiała nawet uszyć buty. Pięknie układała kwiaty. Siostra Brygida Dzierżak. Przed II wojną światową pojechała na placówkę do Annowoli na Wołyniu. Niedługo tam była. Najpierw siostrom zabrano sierociniec, który prowadziły, a one same musiały opuścić klasztor i zdjąć habity. Już w czerwcu 1940 roku Siostra Brygida została wywieziona na Syberię. Tam początkowo próbowała wraz z innymi spławiać drewno rzeką, ale ponieważ była bardzo słaba, pracowała w szwalni. Co wyróżniało siostrę Brygidę, że do Zgromadzenia jeszcze przez wiele lat po jej śmierci przychodziły listy opisujące, kim była? Poświęcenie jej dla bliźnich, zwłaszcza cierpiących, było bez granic. Wszędzie śpieszyła z radą i datkiem. Dzieliła się każdą kruszyną chleba, na który zarabiała robótkami ręcznymi. O własnych potrzebach niewiele pamiętała – czytamy w jednym z listów. Siostra Brygida była zawsze prawdziwą zakonnicą, a przede wszystkim Człowiekiem, która rozumiała biedę i ciężkie położenie swoich współbraci. (…) Wszystko, co robiła było z myślą ulżenia doli swoim towarzyszom. W każdej chwili gotowa spieszyć z pomocą wszystkim – pisała Anna Henelowa, która mieszkała razem z siostrą Brygidą w Ojrot Turze na Ałtaju. W sytuacji, gdy zesłańcom odbierano wszelką godność, siostra Brygida swoją postawą, opanowaniem, a przede wszystkim modlitwą pomagała odzyskać nadzieję na powrót do Ojczyzny. W domu, w którym mieszkała, organizowała spotkania modlitewne, którym przewodniczyła. Jej postawa dodawała innym odwagi i pomagała przetrwać koszmar zesłania.
Siostra Brygida nie zobaczyła już nigdy Polski. Po sześciu latach, w marcu 1946 roku, będąc w stanie skrajnego wyczerpania znalazła się w grupie repatriantów powracających do Polski. Podróż, którą dziś można odbyć pociągiem w cztery dni, trwała wtedy miesiąc. Gdy transport dotarł w kwietniu 1946 roku do Rawy Ruskiej (miejscowość na terenie dzisiejszej Ukrainy, blisko polskiej granicy) siostra Brygida była umierająca. Zdążyła przyjąć Komunię świętą z rąk miejscowego kapłana. Potem zmarła. Jej ciało w tajemnicy zostało przywiezione do Polski wraz z całym transportem. W Zamościu przygarnęły je Siostry Franciszkanki Rodziny Maryi i pochowały przy swoich siostrach.
Druga z sióstr zmarła rok temu, więc jest to rzeczywiście osoba z bliskiego „sąsiedztwa”. Na pewno można o niej powiedzieć, że była Człowiekiem Legendą. Mowa o Siostrze Judycie Szymik. Co takiego było niezwykłego w jej zwykłym życiu? Ktoś może powiedzieć: przez 60 lat była organistką. Przez długie lata była Mistrzynią postulatu. Kiedy jednak myślę o Siostrze Judycie (a pewnie nie jestem w tym sama), to kocham ją nie za to, kim była, ale jaka była. Tak, grała na organach niemal do końca życia z pasją, której mógłby jej pozazdrościć niejeden dwudziestolatek. Biała Niżna (gdzie przez długie lata mieszkała) zapamiętała jednak Siostrę Judytę również z innej strony. Codziennie przemierzała bialskie pagórki spiesząc z odwiedzinami do chorych i ubogich. Każdy mógł liczyć na jej pomoc. Potrafiła rozweselić, dodać otuchy, a także wysłuchać z uwagą problemów i trosk. Mimo sędziwego wieku nie odpuszczała sobie i dopóki tylko mogła, ruszała w drogę.
Wydawać by się mogło, że jej dewizą były słowa: Święty smutny, to smutny święty. Jej poczucie humoru było znane w całym Zgromadzeniu, a Bożonarodzeniowe rekreacje, które przygotowywała dla wspólnoty, na długo pozostawały w pamięci. Znała bardzo wiele kawałów, wierszyków, historyjek i zabaw. Radość cechowała Siostrę Judytę we wszystkim, co robiła. Jednocześnie nie wypuszczała z rąk różańca, a jeden z jej uczniów nazwał ją chodzącą modlitwą.
Dwie postaci z różnych czasów. Jedna, s. Brygida, wciągnięta w wir dramatu wojennego, pozostała Człowiekiem w zupełnie skrajnej sytuacji. Druga, s. Judyta, zwyczajnym życiem i codzienną pracą wypełnioną miłością do bliźnich, świadczyła o radości bycia dzieckiem Bożym. Ludzie tacy, jak my. Znamy ich.
A jacy są Wasi „święci z sąsiedztwa”?
Siostra Wojciecha Tarnawska OP