Rekolekcje dla tercjarzy w Ułan – Ude
2 listopada, 2018Święci w zasięgu – św. Jan Maria Vianney
3 listopada, 2018Nasze siostry we Francji mają to szczęście, że blisko Lissieu jest wiele miejsc związanych z osobami, które żyły w szczególnej bliskości Boga. Niektóre z nich są już ogłoszone przez Kościół świętymi, inne nie. W tym szczególnym tygodniu wybierzmy się razem z naszymi siostrami w podróż tropami świętych, którzy są tak blisko, w naszym zasięgu... Pierwszego dnia zajrzyjmy do domu, gdzie żyła Marta Robin.
Marta Robin (1902-1981) jest jedną z największych mistyczek i stygmatyczek XX wieku. W każdy piątek przeżywała dramat Męki i Śmierci Chrystusa – na jej ciele pojawiały się krwawiące stygmaty ran Jezusa. Najbardziej jednak opinię publiczną i świat nauki zadziwiał fakt, że przez 50 lat jedynym pokarmem Marty Robin był Jezus w Eucharystii.
W maju 1918 r. szesnastoletnia Marta zaczęła cierpieć na dotkliwe bóle głowy. 25 listopada tego roku w obecności matki nagle upadła w kuchni. Od tej chwili przez 20 miesięcy pozostała w stanie uśpienia. Lekarze byli bezradni, gdyż nie potrafili zdiagnozować choroby dziewczyny. Rodzice obawiali się, że Marta wkrótce umrze. Nikt nie zdawał sobie jednak sprawy z tego, że była to „śpiączka mistyczna”, podczas której Jezus duchowo przygotowywał Martę do wielkiego posłannictwa uobecniania Jego miłości i nieskończonego miłosierdzia. Ku zdumieniu i radości wszystkich pewnego dnia dziewczyna się przebudziła i wznowiła rozmowę dokładnie w tym miejscu, w którym ją przerwała w chwili zapadnięcia w mistyczny sen. Od tamtej pory Marta mogła poruszać się już tylko za pomocą kul. Jednak w miarę upływu czasu jej choroba coraz bardziej się pogłębiała. Dziewczyna otrzymała wewnętrzne przekonanie, że najważniejszą misją jej życia będzie cierpienie za innych. Uczyła się na modlitwie od Maryi bezgranicznie wierzyć i ufać Jezusowi. Miała tylko jedno pragnienie: aby do końca wypełnić wolę Bożą.
Marta Robin od czwartku wieczorem do niedzieli rano przeżywała w swoim ciele mękę Jezusa Chrystusa. Wraz z upływem lat to doświadczenie przedłużało się. Ekstaza zmartwychwstania – jeśli tak to można określić – trwała do porannych godzin w poniedziałek. Przez kilka lat, w czasie przeżywania tej pasji, Marta mówiła. Wypowiadane słowa były zapisywane przez proboszcza parafii, jej opiekuna duchowego, który siadał przy jej łóżku. Niekiedy w tych opisach są słowa Jezusa. Na przykład: „W Twoje ręce oddaję ducha mego”. Czasem Marcie zdarzało się powiedzieć słowa: „Odejdź, wynoś się”, stanowczo i mocno wypowiedziane do złego ducha. Wiadomość o dziwnej chorobie Marty i stygmatach szybko rozniosła się po całej okolicy. Coraz więcej ludzi zaczęło odwiedzać niezwykłą kobietę z prośbą o rady, wskazówki i modlitwę. W sumie przez jej mieszkanie przewinęły się tysiące osób. Byli to ludzie sprawujący bardzo odpowiedzialne funkcje w Kościele i państwie: kardynałowie, biskupi, księża, ministrowie, profesorowie, bogaci pracodawcy, a także ubodzy robotnicy, rolnicy, ludzie zniewoleni przez różne nałogi, dręczeni myślami samobójczymi. Chora udzielała potrzebującym bardzo trafnych i natychmiastowych odpowiedzi, wskazówek oraz przestróg. Nie było dla niej pytań bez odpowiedzi, problemów bez rozwiązania, sytuacji, z których nie pokazałaby dróg wyjścia. Zrozpaczonym i cierpiącym, którzy przychodzili do niej z prośbą o pomoc i radę, mówiła, że weźmie na siebie ciężar ich problemów. W ten sposób mogła sama spłacić Bogu dług ich win. I tak na przykład po zwierzeniach pewnej prostytutki wzięła na siebie cierpienie spowodowane jej grzesznym życiem.
Do domu Marty wciąż przyjeżdżają ludzie, zagubieni, smutni, samotni, chorzy, ubodzy i bogaci. My również w tym niezwykłym miejscu mogłyśmy doświadczyć jej ciągłej obecności. Jakby przez ciszę i półmrok w pokoju, w którym spędziła większość swojego życia, wciąż dawała rady i wskazówki.
Sługo Boża Marto Robin, módl się za nami.
/Miłujcie się. fragm.: Cud Eucharystii w życiu Marty Robin/