Święto Ofiarowania Pańskiego
2 lutego, 2019Nocne Czuwanie dla Młodzieży
5 lutego, 2019Kim są święci? Wydaje się, że najprościej mówiąc, są to osoby, które po śmierci poszły do nieba. To stwierdzenie niesie za sobą jednak poważne konsekwencje. Prowadzi nas bowiem do drugiego pytania – w jaki sposób udało się im to osiągnąć? Przede wszystkim musimy pamiętać, że było to możliwe tylko dzięki nieskończonemu Miłosierdziu Pana Boga, Jego Miłości do nas. Z tej Miłości stał się człowiekiem i umarł dla naszego zbawienia. Nie możemy jednak zapomnieć, że nikt nie jest „skazany na zbawienie”. Każdy sam musi zdecydować się na współpracę z łaską Bożą. Na czym polega to współdziałanie? Na codziennym naśladowaniu Chrystusa poprzez wytrwałe podejmowanie krzyża. Tak właśnie czynili święci. Niektórzy z nich, jak św. Katarzyna Ricci, otrzymali szczególny dar uczestnictwa w przeżywaniu Męki Pana Jezusa.
Katarzyna urodziła się 23 kwietnia 1522 r. w rodzinie włoskich arystokratów Piotra Franciszka de Ricci i Katarzyny de Panzano. Nadali jej oni imię Aleksandra, ale ze względu na niezwykłą łagodność dziewczynki wszyscy mówili do niej zdrobniale – Alessandrina. Jako małe dziecko straciła mamę, jednak odnalazła ją w osobie pani Fiametty – drugiej żony Piotra Franciszka. Od wczesnych lat ze szczególnym nabożeństwem rozważała Mękę Pana Jezusa. W rozwoju tej pobożności pomógł jej pobyt w klasztorze benedyktyńskim w Monticelii. Przełożoną tego miejsca była jej ciotka, nosząca w zakonie imię matki Ludwiki. W kaplicy sióstr znajdował się obraz przedstawiający modlitwę Pana Jezusa w Ogrójcu. Alessandrina spędzała przed nim długie godziny, rozważając cierpienia, jakie przyjął na siebie Chrystus dla naszego zbawienia. Jej ulubioną modlitwą było pięciokrotne odmawianie Ojcze Nasz – za każdym razem kontemplowała inny moment Męki Pana Jezusa. Wtedy też odczuła w swoim sercu głos powołania do życia zakonnego. Klasztor w Monticelli nie odpowiadał jej jednak – stwierdziła, że mieszkające tam siostry nie przestrzegają należycie przepisów zakonnych. Odchodząc z tego miejsca, kierowana miłością i taktem nie zdradziła prawdziwego powodu swojej decyzji.
Po powrocie z Monticelli, Alessandrina zamieszkała w willi ojca w San Pado. Tam modliła się gorliwie o wskazanie jej drogi, którą powinna pójść. Odpowiedź przyszła wkrótce. Do posiadłości Piotra Franciszka de Ricci przybyły dwie siostry z San Vincenzo. Znajdował się tam klasztor dominikanek, które starały się jak najwierniej zachowywać regułę. Świadectwo życia gości było dla Alessandriny obrazem ideału życia zakonnego. Postanowiła wyruszyć wraz z siostrami do San Vincenzo. Jej pragnienie spotkało się ze zdecydowanym sprzeciwem ojca. W swojej decyzji pozostawał nieugięty. Nie pomogła nawet interwencja brata Piotra Franciszka – ojca Tomasza de Ricci, dominikanina, który pełnił obowiązki kapelana sióstr w San Vincenzo. Siostry, które gościły w San Pado powróciły do swojego macierzystego klasztoru i opowiedziały ówczesnej przeoryszy – matce Małgorzacie di Bardo – o niezwykłej dziewczynce, którą spotkały w czasie jednego z noclegów. Przekazały także, że Alessandrina pragnęła przybyć do San Vincenzo, ale nie uzyskała na to zgody ojca. Znana z niezwykłych umiejętności dyplomatycznych i ogromnego taktu matka Małgorzata postanowiła udać się do San Pado i przekonać Piotra, by pozwolił swojej córce na dziesięciodniowy pobyt we wspólnocie sióstr. Ten zgodził się, ku ogromnej radości Alessandriny. Kiedy minęło przewidziane dziesięć dni okazało się, że dziewczyna bardzo mocno zżyła się z siostrami i nie wyobrażała sobie, by mogła opuścić klasztor. By sprowadzić ją do domu, Piotr uciekł się do podstępu. Na szczęście wszystko dobrze się skończyło i Alessandrina, z błogosławieństwem rodziców, 18 maja 1535 r. przyjęła zakonny habit i imię Katarzyna. Rozpoczął się dla niej nowy etap życia.
Na czas formacji Nowicjatu duchową przewodniczką Katarzyny została s. Magdalena de Strozzi. Była ona aniołem stróżem gorliwości i wrażliwości Katarzyny. Nie było to łatwe zadanie. W tym czasie bowiem zaczęły u Katarzyny uwidaczniać się znaki szczególnego wybrania przez Boskiego Oblubieńca. Częste ekstazy, dar modlitwy kontemplacyjnej przeszkadzały jej w wykonywaniu codziennych obowiązków nowicjuszki. W swojej pokorze Katarzyna nie chciała z nikim dzielić się tym co przeżywa. Z zewnątrz jej zachowanie wyglądało na zwyczajny brak wiary i posłuszeństwa. Taka interpretacja jej czynów doprowadziła do tego, że siostry zaczęły zupełnie ignorować jej osobę. Zastanawiano się nawet nad dopuszczeniem jej do złożenia pierwszej profesji zakonnej, ponieważ sprawiała wrażenie niezdolnej do życia we wspólnocie. Dowiedziawszy się o tym, Katarzyna prosiła każdą siostrę z osobna, by zgodziła się na złożenie przez nią profesji. Na szczęście siostry były otwarte na działanie Ducha Świętego i postanowiły dać młodej siostrze szansę. Po głosowaniu niezwykły spokój i radość spłynęły na wspólnotę, co tylko utwierdziło siostry w podjętej decyzji. Sytuacja zmieniła się jednak po złożeniu przez Katarzynę profesji – jej „dziwne” zachowanie nasiliło się. Siostry czuły się oszukane i zupełnie odizolowały się od Katarzyny. Nie zwracano nawet uwagi czy jest obecna w czasie modlitw czy wspólnych posiłków. To doświadczenie miało pomóc Katarzynie w późniejszym głębszym wejściu w samotność Chrystusa w czasie Jego Męki. Przełom nastąpił w 1538 r. Wtedy to Katarzyna zachorowała jednocześnie na cztery różne choroby, z których każda wystarczała, by zakończyć ziemskie życie świętej. Towarzyszyły temu bardzo silne cierpienia, potęgowane przez podawane jej lekarstwa, które zamiast oczekiwanej pomocy, zwiększały spustoszenie czynione przez chorobę w jej organizmie. Stan ten trwał dwa lata. Był to okres powrotu Katarzyny do wspólnoty. Siostry gorąco modliły się o jej uzdrowienie. Nasza Święta natomiast przyjęła całe cierpienie jako przygotowanie do przyszłego uczestnictwa w cierpieniach Chrystusa – przez cały czas trwania choroby nie skarżyła się na żadne dolegliwości, znosząc wszystko z niezwykłą cierpliwością i pokorą. Wtedy też postanowiła otworzyć swoją duszę przed o. Tomaszem, który nakazał jej czynić znak krzyża przed każdą postacią, którą zobaczy w czasie swoich ekstaz. Miało to ochronić świętą przed oszustwem szatana, który mógł wykorzystać tę sytuację do zwiedzenia jej duszy. W 1540 r. została cudownie uzdrowiona z dolegliwości – okazało się jednak, że nie na długo. W październiku tego roku zachorowała na ospę i przechodziła ją wyjątkowo ciężko. Kiedy została uleczona z tej dolegliwości, przyszły kolejne – bardzo silny ból zębów i wyjątkowo ciężkie zatrucie organizmu, które objawiało się drgawkami i silnym bólem. Ponadto Katarzyna stała się celem ataków szatana, który próbował powstrzymać ją na drodze do świętości. Początkowo starał się on przestraszyć młodą siostrę, powodując, że w czasie jej modlitwy roztaczał się wkoło smród, trzęsła się ziemia, rozlegały się przerażające dźwięki. Kiedy to nie poskutkowało, próbował zwieść ją podszywając się pod różnych świętych, którzy ukazywali się Katarzynie w wizjach. Tutaj niezwykłą bronią okazało się posłuszeństwo zaleceniom o. Tomasza – po uczynionym przez Katarzynę znaku krzyża postacie te znikały. Wszystko to miało przygotować serce Katarzyny na przyjęcie niezwykłego daru – czynnego i realnego uczestnictwa w Męce Pańskiej.
6 czerwca 1541 r. doszło do niezwykłego wydarzenia. W czasie modlitwy Katarzyna zobaczyła, że jej serce zostało ukształtowane na kształt serca Maryi – było zdolne do współcierpienia z Chrystusem. Święta nie powiedziała o tym nikomu oprócz jej duchowej przewodniczki – s. Magdaleny. Kolejny etap wprowadzania Katarzyny na Drogę Krzyżową nie mógł przejść niezauważony. W pierwszy czwartek lutego 1542 r. o godzinie 12.00 rozpoczęła się pierwsza ekstaza Katarzyny, w czasie której przeszła ona z Chrystusem całą drogę – od Ostatniej Wieczerzy, przez modlitwę w Ogrodzie Oliwnym, sąd, Drogę Krzyżową, śmierć na Krzyżu aż do zdjęcia z Drzewa Krzyża. Koniec tej ekstazy nastąpił w piątek o 16.00. Powtarzały się one co tydzień przez kolejne 12 lat. Po jej ruchach w czasie ekstazy można było poznać, który moment Męki Pańskiej właśnie przeżywa. Po zakończeniu każdej wizji ciało Katarzyny było posiniaczone i poranione. To niezwykłe doświadczenie zostało zbadane przez władze Zakonu. Prowincjał i Generał zgodnie stwierdzili, że mają do czynienia z niewytłumaczonym działaniem łaski. Podstawą do tego była pełna pokory i posłuszeństwa postawa Katarzyny w życiu codziennym. Co tygodniowe doświadczenia świętej ustały, kiedy została wybrana przełożoną wspólnoty w San Vincenzo. Wraz z siostrami przez kilka miesięcy błagała Pana Boga, by odsunął od niej widzialne znamiona łaski, pozostawił cierpienie. Funkcję przełożonej sprawowała przez kolejne 40 lat. Zmarła 2 lutego 1590 r.
Czy Drogą Krzyżową św. Katarzyny Ricci były cotygodniowe wizje Męki Pańskiej? Jeżeli tak, jeżeli to jest jedyna droga niesienia krzyża za Chrystusem, to niewielu ludzi zostałoby świętymi. Taką łaskę otrzymali bowiem tylko nieliczni. Myślę, że prawdziwą Drogą Krzyżową naszej świętej było to, co czyniła każdego dnia po ustaniu wizji. Każdego dnia, pomimo towarzyszących jej cierpień (ustały bowiem tylko zewnętrzne znaki łaski towarzyszenia Chrystusowi w Jego Męce), z uśmiechem służyła swoim siostrom. Szczególnie dbała o wierność przepisom zakonnym – sama dając przykład dokładności w zachowywaniu reguły, do tego samego zachęcała siostry. Nie bała się podejmowania najniższych posług wobec wspólnoty. W imię Miłości nic nie było dla niej zbyt trudne, zbyt upokarzające. Swoje ogromne serce okazywała szczególnie chorym, odwiedzając je w ciągu dnia i w czasie nocy. W razie potrzeby spędzała przy ich łożu długie godziny na czuwaniu, dając w ten sposób możliwość odpoczynku siostrom, pełniącym posługę pielęgniarek. Towarzyszyła umierającym – otrzymała łaskę, która umożliwiała jej, w czasie modlitwy przy konającej, towarzyszenie umierającej w widzeniu aż do bram nieba. Posiadała także niezwykły dar nawracania grzeszników. Jej modlitwa w intencji dusz będących z daleka od Pana Boga poparta była surowym postem, ofiarowaniem licznych cierpień fizycznych i duchowych. Każdego dnia podejmowała z pełną odpowiedzialnością, świadomością i miłością swoje obowiązki. W ten sposób, pomimo tego, że widoczne znaki łączności z Męką Pana Jezusa zniknęły, nieustannie kroczyła za Swoim Oblubieńcem drogą Krzyża. Mało prawdopodobne, że będzie nam dane uczestnictwo w cierpieniach Chrystusa w taki sposób, w jaki mogła to czynić św. Katarzyna Ricci. Możliwe wręcz, że nigdy nie dotrze do naszej świadomości ogrom cierpień, jakie Zbawiciel przyjął na siebie aby dać nam życie wieczne. Możemy natomiast dzięki naszemu codziennemu, odpowiedzialnemu podejmowaniu zadań, wyznaczonych nam na drodze życia, przez pełne miłości relacje z innymi, wytrwałą modlitwę kroczyć za Chrystusem Drogą Krzyżową. Żyjąc w ten sposób podejmiemy współpracę z łaską Bożą, dzięki czemu nie zatrzymamy się na ciszy Wielkiego Piątku, ale wraz z Chrystusem będziemy mogli świętować poranek Zmartwychwstania.
s. Kazimiera Korzeniewska OP