parallax background

Cool-turalnie – „Zabawa zabawa”

28 lutego, 2019
Spotkanie powołaniowe w Columbus
27 lutego, 2019
Opiekunie Kościoła świętego – módl się za nami
1 marca, 2019
Spotkanie powołaniowe w Columbus
27 lutego, 2019
Opiekunie Kościoła świętego – módl się za nami
1 marca, 2019

„Zabawa zabawa” to oczywiście tytuł do bólu gorzki i nie mający nic wspólnego z zabawą. Film Kingi Dębskiej opowiada trzy kobiece historie: pewnej pani doktor, pewnej pani prokurator i pewnej studentki. Akcja każdego z tych wątków dzieje się w tym samym czasie. Świetna, szanowana lekarka – chirurg dziecięca, która w blasku fleszy otrzymała właśnie nagrodę za swoją działalność. Wzięta prawniczka, która spektakularnie wygrywa procesy. Bardzo dobra studentka, ciągnąca jeszcze w dodatku jakiś etacik w międzynarodowej korporacji („What a fucking zapierdol!” – kwituje ten rodzaj pracy jej biurowa koleżanka amerykańskiego pochodzenia). Trzy kobiety, trzy pokolenia i dwoje wspólnych bohaterów ich życia: tytułowa zabawa i alkohol. Może to być bal prokuratorów, bankiet lekarzy po odebraniu prestiżowej nagrody albo studencka impreza. Nieważne – kończy się zawsze tak samo: doświadczaną przed świtem pustką, którą przecież trzeba jakoś przyklepać, znieczulić, zakneblować... I wtedy pojawia się ten drugi bohater: alkohol. Sączy się elegancko albo leje strumieniami, wychyla się dyskretnie z szuflady albo prowokuje wyzywająco w jakiejś mrocznej spelunie, kusi chwilowym ukojeniem i wciąga. A potem sprawia, że świat rozpada się na kawałki...

Temat nienowy. O uzależnieniach nakręcono mnóstwo filmów, żeby wspomnieć tylko polskie: „Kochanków mojej mamy” Radosława Piwowarskiego (1985), „Tylko strach” Barbary Sass (1994), „Skazanego na bluesa” Jana Kidawy-Błońskiego (2005) – filmu, do którego mam bardzo osobisty stosunek, ponieważ gra tam mój tato, zresztą rolę alkoholika – „Pod mocnym aniołem” Wojciecha Smarzowskiego (2014), „Najlepszego” Łukasza Palkowskiego (2017) czy wreszcie amerykańskie „Requiem dla snu” (2000, reż. Darren Aronofsky). To są arcydzieła. Jednak każdy z tych filmów pokazuje rozwój akcji w sposób linearny, a opowieść ma swój początek i koniec.

W „Zabawie...” jest inaczej. Losy bohaterek przeplatają się, chociaż są urwane, niedopowiedziane, tak, jakbyśmy spotkali te kobiety w biegu, gdzieś na warszawskiej ulicy, zatrzymane w kadrze. Swoją drogą, ten kadr jest bezlitosny w swoim realizmie: mokra plama na poduszce, na której śpi bohaterka, trzymając kurczowo butelkę (łzy, wylany alkohol czy po prostu ślina?). Zmarszczki. Podkrążone oczy. Wyraz twarzy córki pani doktor podczas gali wręczenia nagrody. Kieliszek w ręku kobiety, a na drugim planie nieostry tłum bankietowych gości. Obcy, bezimienny, obojętny. To są jedynie skrawki opowieści, z których widz musi sobie sam ułożyć logiczną całość. Nie jest to jednak trudne, ponieważ akcja filmu jest zwarta i klarowna, a dialogi znakomite. Zatrzymany kadr i niedokończone wątki to zabieg świadomy: reżyser i zarazem autorka rewelacyjnego scenariusza uniknęła w ten sposób łatwego moralizowania, podziału na „czerń” i „biel”, i psychologicznych uproszczeń. Nałóg w życiu tych trzech postaci wysuwa się na pierwszy plan, bo niszczy im życie, czy też – mówiąc językiem wspólnot AA – kobiety osiągają swoje dno. I tutaj aż się prosi, żeby bohaterki spotkały się na jakiejś wspólnej terapii. Nic z tych rzeczy. Zakończenie jest nieoczywiste i właśnie dlatego tak głęboko prawdziwe. A jednak nie pozbawione nadziei. A „Zabawa zabawa” to coś więcej niż kino profilaktyczne, bo nie jest to opowieść o nałogu, lecz o samotności. O rwących się relacjach międzyludzkich. O bezdomności we własnym domu. Nieprzypadkowo podczas lekarskiej gali grający zaproszone gwiazdy Kayah i Krzysztof Kiljański śpiewają swój przebój:

Świat szybki jak młody wiatr
Pędzi co tchu
I nie ma czasu na miłość już.


„Niespokojne jest serce człowieka dopóki nie spocznie w Tobie” – powiedział święty Augustyn o Bogu – odwiecznej Miłości. i tej właśnie miłości bohaterkom brakuje. Pięknie to ukazuje scena uroczystości Pierwszej Komunii, na którą zostaje zaproszona studentka. Młoda osoba deklarująca się jako niewierząca, a przynajmniej niepraktykująca, stoi podczas mszy zasłuchana w pieśń „Kiedyś, o Jezu, chodził po świecie” i płacze z tęsknoty. Można powiedzieć: a tam, rozkleiła się, gdyby nie to, że ta chwila przekłada się na konkretną, bardzo ważną decyzję życiową. „Zabawa zabawa” to właśnie film o podejmowaniu najważniejszych decyzji. Co ja, ty, my zamierzamy dalej robić ze swoim życiem? Nigdy na taką decyzję nie jest za późno. I czasem trzeba sobie powiedzieć po prostu: dosyć tej zabawy.

Bardzo, bardzo warto. Film mocny i poruszający, ale czy jest sens chodzić na inne?

s. Benedykta Baumann OP