V Niedziela Wielkiego Postu – rok C
6 kwietnia, 2019Niedziela Zmartwychwstania Pańskiego
20 kwietnia, 2019V Niedziela Wielkiego Postu – rok C
6 kwietnia, 2019Niedziela Zmartwychwstania Pańskiego
20 kwietnia, 2019s. Tatiana Jaczyńska OP
Gdy Go wyprowadzili, zatrzymali niejakiego Szymona z Cyreny, który wracał z pola, i włożyli na niego krzyż, aby go niósł za Jezusem. A szło za Nim mnóstwo ludu, także kobiet, które zawodziły i płakały nad Nim. Lecz Jezus zwrócił się do nich i rzekł: Córki jerozolimskie, nie płaczcie nade Mną; płaczcie raczej nad sobą i nad waszymi dziećmi! Oto bowiem przyjdą dni, kiedy mówić będą: Szczęśliwe niepłodne łona, które nie rodziły, i piersi, które nie karmiły. Wtedy zaczną wołać do gór: Padnijcie na nas; a do pagórków: Przykryjcie nas! Bo jeśli z zielonym drzewem to czynią, cóż się stanie z suchym? Prowadzono też dwóch innych, złoczyńców, aby ich z Nim stracić.
Gdy przyszli na miejsce, zwane Czaszką, ukrzyżowali tam Jego i złoczyńców, jednego po prawej, drugiego po lewej Jego stronie. Lecz Jezus mówił: Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią. Potem rozdzielili między siebie Jego szaty, rzucając losy.
A lud stał i patrzył. Lecz członkowie Wielkiej Rady drwiąco mówili: Innych wybawiał, niechże teraz siebie wybawi, jeśli On jest Mesjaszem, Wybrańcem Bożym. Szydzili z Niego i żołnierze; podchodzili do Niego i podawali Mu ocet, mówiąc: Jeśli Ty jesteś królem żydowskim, wybaw sam siebie. Był także nad Nim napis w języku greckim, łacińskim i hebrajskim: To jest król żydowski.
Jeden ze złoczyńców, których tam powieszono, urągał Mu: Czy Ty nie jesteś Mesjaszem? Wybaw więc siebie i nas. Lecz drugi, karcąc go, rzekł: Ty nawet Boga się nie boisz, chociaż tę samą karę ponosisz? My przecież - sprawiedliwie, odbieramy bowiem słuszną karę za nasze uczynki, ale On nic złego nie uczynił. I dodał: Jezu, wspomnij na mnie, gdy przyjdziesz do swego królestwa. Jezus mu odpowiedział: Zaprawdę powiadam ci: Dziś ze Mną będziesz w raju.
Było już około godziny szóstej i mrok ogarnął całą ziemię aż do godziny dziewiątej. Słońce się zaćmiło i zasłona przybytku rozdarła się przez środek. Wtedy Jezus zawołał donośnym głosem: Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mojego. Po tych słowach wyzionął ducha. (Łk 23, 26-46)
Śmierć chyba nikogo nie pozostawia obojętnym. Na oddziale paliatywnym, gdzie pracuję, wiele osób umarło na moich rękach i zwykle jest to śmierć poprzedzona wielkim cierpieniem. Takie przeżycia zmuszają niejako do głębokiego zamyślenia, a tym bardziej Męka i Śmierć Chrystusa, o której w teatralizowany sposób czytamy w dzisiejszej Ewangelii. Czy nie było innego sposobu na zbawienie świata? Na moje zbawienie? Czy miłość jest aż tak wymagająca?
Ciekawie przeplata się dziś tryumfalny wjazd Jezusa do Jerozolimy i Jego odrzucenie. W ten sposób liturgia Niedzieli Palmowej jakby streszcza całe życie człowieka, na którego codzienność składają się zarówno momenty tryumfu, szczęścia jak i cierpienia, trudności. My z reguły chętniej naśladujemy Chrystusa tryumfującego niż dźwigającego krzyż i tu naraz brzmią w uszach słowa Zbawiciela: „Jeśli kto chce iść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech co dnia bierze krzyż swój i niech Mnie naśladuje!” (Łk 9,23) Co to dla mnie oznacza? Co jest moim krzyżem, który codziennie biorę, a może wlokę za sobą? Nie chodzi tu o cierpiętnictwo, nie cierpienie stanowi istotę Męki i Śmierci naszego Pana, lecz Miłość, która nie zna granic, jest gotowa na wszystko dla tego, kogo kocha, dla mnie. A czego ode mnie żąda miłość? Na co jestem gotów dla tego, kogo kocham albo powinienem kochać? Czy jestem gotów oddać życie? Pewnie codzienność rzadko stawia aż tak radykalne wyzwania, lecz i te pozornie małe okraszone miłością mają moc przemienić świat. Pierwszemu wyciągnąć rękę na zgodę, powstrzymać zniecierpliwienie, ustąpić w sporze, uśmiechnąć się do nielubianej osoby, nie obrażać się, chociaż może i jest powód... Ileż musi w nas umrzeć, aby tego dokonać! Jest to sposób na to, „by nie zniweczyć Chrystusowego krzyża” (1Kor 1,17).
Gdy przyszli na miejsce, zwane Czaszką, ukrzyżowali tam Jego i złoczyńców, jednego po prawej, drugiego po lewej Jego stronie. Lecz Jezus mówił: Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią. Potem rozdzielili między siebie Jego szaty, rzucając losy.
A lud stał i patrzył. Lecz członkowie Wielkiej Rady drwiąco mówili: Innych wybawiał, niechże teraz siebie wybawi, jeśli On jest Mesjaszem, Wybrańcem Bożym. Szydzili z Niego i żołnierze; podchodzili do Niego i podawali Mu ocet, mówiąc: Jeśli Ty jesteś królem żydowskim, wybaw sam siebie. Był także nad Nim napis w języku greckim, łacińskim i hebrajskim: To jest król żydowski.
Jeden ze złoczyńców, których tam powieszono, urągał Mu: Czy Ty nie jesteś Mesjaszem? Wybaw więc siebie i nas. Lecz drugi, karcąc go, rzekł: Ty nawet Boga się nie boisz, chociaż tę samą karę ponosisz? My przecież - sprawiedliwie, odbieramy bowiem słuszną karę za nasze uczynki, ale On nic złego nie uczynił. I dodał: Jezu, wspomnij na mnie, gdy przyjdziesz do swego królestwa. Jezus mu odpowiedział: Zaprawdę powiadam ci: Dziś ze Mną będziesz w raju.
Było już około godziny szóstej i mrok ogarnął całą ziemię aż do godziny dziewiątej. Słońce się zaćmiło i zasłona przybytku rozdarła się przez środek. Wtedy Jezus zawołał donośnym głosem: Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mojego. Po tych słowach wyzionął ducha. (Łk 23, 26-46)
Śmierć chyba nikogo nie pozostawia obojętnym. Na oddziale paliatywnym, gdzie pracuję, wiele osób umarło na moich rękach i zwykle jest to śmierć poprzedzona wielkim cierpieniem. Takie przeżycia zmuszają niejako do głębokiego zamyślenia, a tym bardziej Męka i Śmierć Chrystusa, o której w teatralizowany sposób czytamy w dzisiejszej Ewangelii. Czy nie było innego sposobu na zbawienie świata? Na moje zbawienie? Czy miłość jest aż tak wymagająca?
Ciekawie przeplata się dziś tryumfalny wjazd Jezusa do Jerozolimy i Jego odrzucenie. W ten sposób liturgia Niedzieli Palmowej jakby streszcza całe życie człowieka, na którego codzienność składają się zarówno momenty tryumfu, szczęścia jak i cierpienia, trudności. My z reguły chętniej naśladujemy Chrystusa tryumfującego niż dźwigającego krzyż i tu naraz brzmią w uszach słowa Zbawiciela: „Jeśli kto chce iść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech co dnia bierze krzyż swój i niech Mnie naśladuje!” (Łk 9,23) Co to dla mnie oznacza? Co jest moim krzyżem, który codziennie biorę, a może wlokę za sobą? Nie chodzi tu o cierpiętnictwo, nie cierpienie stanowi istotę Męki i Śmierci naszego Pana, lecz Miłość, która nie zna granic, jest gotowa na wszystko dla tego, kogo kocha, dla mnie. A czego ode mnie żąda miłość? Na co jestem gotów dla tego, kogo kocham albo powinienem kochać? Czy jestem gotów oddać życie? Pewnie codzienność rzadko stawia aż tak radykalne wyzwania, lecz i te pozornie małe okraszone miłością mają moc przemienić świat. Pierwszemu wyciągnąć rękę na zgodę, powstrzymać zniecierpliwienie, ustąpić w sporze, uśmiechnąć się do nielubianej osoby, nie obrażać się, chociaż może i jest powód... Ileż musi w nas umrzeć, aby tego dokonać! Jest to sposób na to, „by nie zniweczyć Chrystusowego krzyża” (1Kor 1,17).