Wyznanie Niewiernego Tomasza
3 lipca, 2019Powołanie do świętości
4 lipca, 2019Dziś w naszym Zakonie wspominamy naszego współbrata w świętym Dominiku, tercjarza, bł. Piotra Jerzego Frassati. Wciąż jest on bardzo inspirującą postacią, szczególnie dla młodego pokolenia. Warto więc przyjrzeć się mu bliżej. Proponujemy świadectwo o Piotrze Jerzym, jakie złożył o. Marcin Stanisław Gillet OP (1875-1951), generał Zakonu Kaznodziejskiego w latach 1929 - 1946.
Kiedy w 1922 roku przebywałem w Turynie z okazji obchodów 700. rocznicy śmierci św. Dominika, podczas uroczystych liturgii, które się tam odbywały, miałem okazję poznać niektórych studentów z Trzeciego Zakonu Dominikańskiego. Wszyscy sympatyczni, lecz jeden zrobił na mnie szczególne wrażenie. Z jego osoby emanowała jakaś przyciągająca, pełna łagodności siła. Nazywał się Piotr Jerzy Frassati.
Był on członkiem tej wybranej grupy młodzieży, którą można dziś spotkać we wszystkich bodajże centrach uniwersyteckich. Mam na myśli młodych, którzy tęskniąc za tym, co nadprzyrodzone, posiadają prawdziwy zapał apostolski. Piotr Jerzy był dopiero studentem, lecz już wtedy widać w nim było człowieka, którym stałby się pewnego dnia: nie tyle intelektualista, to znaczy człowiek skłonny do tego, by całe swoje życie poświęcić na służbę swojej myśli, lecz raczej człowiek czynu, skłonny poświęcić całą swoją myśl na służbę życiu.
W rozumieniu tego młodzieńca czyn równał się postępowaniu według zasad chrześcijańskich. W jego zakres wchodziło zarówno życie wewnętrzne, jak i działalność zewnętrzna, życie osobiste, jak też rodzinne i społeczne. Działać znaczyło dla niego przede wszystkim żyć; a więc myśleć, czuć, kochać, angażować się ze wszystkimi zasobami i całą mocą natury i łaski.
Ośrodek działania był w nim, w głębi jego duszy, w byciu sercem przy sercu z Bogiem miłości, którego obecność go przepełniała. Tam znajdował on radość do życia i w wieku dwudziestu czterech lat znalazł moc do tego, by umrzeć. Przez całe studenckie życie był młodzieńcem pobożnym; jednakże pobożność nie zgasiła w nim nigdy bystrości spojrzenia, nie zaciemniła czoła, nie zniosła uśmiechu z jego oblicza. Przeciwnie, wszystko promieniało w nim radością, ponieważ pozwalał, aby jego piękna natura rozkwitała w Bożym słońcu. Wszystkie uczucia, które poruszają serce w duchu chrześcijańskim, znajdowały gościnę również i w jego sercu, w spontaniczności i niezrównanej ofiarności.
Kochał przede wszystkim swoją rodzinę, cierpiał, gdy ją zostawiał, i radował się z powrotu. Z tym samym zapałem kochał ojczyznę, którą pojmował jako przedłużenie rodziny, i Kościół jako poszerzenie ojczyzny w świecie duchowym. Te uczucia nie przeciwstawiały się w jego sercu, lecz harmonijnie współistniały i wzmacniały się nawzajem. Kochał Kościół - Matkę wszystkich ludzi. W swej szlachetności oddałby za niego życie z ochotą. A w Kościele pociągały go dusze przede wszystkim ludzi ubogich. Dzielił się z ubogimi tym, co posiadał. Tym, którym brakowało uczucia, dawał serce. Nieszczęśnikom, którzy nic o Bogu nie wiedzą i żyją w duchowym osamotnieniu, dawał przykład sprawiedliwego, który z wiary swojej żyje, i przyciągał ich do Boga, aby byli nasyceni.
W wieku, w którym sercami młodych targają namiętności i zagrażają zerwaniu wszelkich ograniczeń, Piotr Jerzy w swoim sercu gromadził wszystkie życiowe siły i je równoważył. Dzień po dniu, przed Bogiem i przed ludźmi uczył się przezwyciężać siebie samego i panować nad sobą. Można by powiedzieć, że przygotowywał się do misji przywódcy, jeśli prawdą jest to, że aby dobrze przewodzić innym, należy przede wszystkim posiąść umiejętność prowadzenia siebie samego. Zamysły Boga są niepojęte, ponieważ widzi On rzeczy o wiele wyraźniej niż my i w szerszej perspektywie, wszystkie w całości i każdą w szczególe. Wolno nam jednak mniemać, że wzywając do siebie Piotra Jerzego w momencie, kiedy znający go pokładali w nim tyle nadziei, Bóg zechciał, aby jego nagła i niespodziewana śmierć jeszcze bardziej uwydatniła piękno jego życia i zwróciła na nie uwagę młodych, zdolnych czerpać z niego inspirację.