Siostra Julia klęczała na pryczy. Głowę miała schyloną, bo nie mogła się całkowicie wyprostować. Prycze sięgały prawie do samego sufitu. Oczy miała szeroko otwarte, jak gdyby bardzo uważnie czemuś się przypatrywała. Przez małe okno baraku wpadł promień zachodzącego słońca i przysiadł na twarzy siostry Julii jak wielki, różowy motyl. Siostra Julia zdawała się nie dostrzegać ani plamy światła, ani zgromadzonych w baraku więźniarek. Boję się, Jezu, tym najbardziej prymitywnym rodzajem lęku, boję się jak wszystkie te kobiety. Kiedy przydzielają obozowy numer, nie ma już Żyda, poganina ani Greka, nie ma już mężczyzny ani kobiety. Jest strach o miskę zupy, o to, czy podczas selekcji każą iść na prawo czy na lewo, i czy się zdąży rano do latryny zanim będzie gwizdek na apel. Jest śmierdząca, spocona walka o przetrwanie, bezsilność i przerażająca samotność.
NIE JESTEŚ SAMA.
Słowa były wyraźne. Wyłoniły się z wieczornej ciszy. Musnęły ją prawie niewyczuwalnie, a jednak tak mocno, że dotknęły duszy.
JESTEM TWOJĄ SIŁĄ.
Siostra Julia uniosła lekko głowę i zobaczyła promień zachodzącego słońca, który przytulił się do jej twarzy.
BĘDĘ WALCZYŁ Z TOBĄ.
Siostra Julia popatrzyła na twarze współwięźniarek. Twarze, z których siłą zdarto kobiecość. Ich pożółkłą skórę. Zmatowiałe oczy. Opadające kąciki ust. Zrozumiała. Nie chodziło o miskę zupy, latrynę i poranne selekcje. Chodziło o nadzieję. Najważniejsza walka to ta, która toczy się w głębi serca.
- Jezu, którego niesłusznie osądzono… - zaczęła siostra Julia modlitwę, której nie dałoby się znaleźć w żadnej książeczce do nabożeństwa – zmiłuj się nad nami. Głos jej lekko drżał, ale popłynął mocno ponad głowami więźniarek.
- Zmiłuj się nad nami – odezwało się kilka nieśmiałych głosów.
- Jezu pobity…
- Zmiłuj się nad nami…
- Jezu wyszydzony…
- Zmiłuj się nad nami…
- Jezu opuszczony przez przyjaciół…
Skrzypnęły drzwi. Kilka więźniarek drgnęło. Siostra Julia nie przerywała modlitwy.
- Jezu zdradzony…
W progu stała postawna więźniarka o spojrzeniu najedzonej jałówki, nazywana pieszczotliwie Basieńką. Współtowarzyszki szczerze jej nie znosiły. Była kapo, dzięki czemu zawsze miała czyste ubrania i w miarę przyzwoite, jak na obozowe warunki, racje żywnościowe. Zapadła cisza, którą łatwo można było odróżnić od ciszy modlitewnej. Była to cisza przesiąknięta strachem.
- Jezu upokorzony - modliła się dalej siostra Julia.
Niech ona przestanie, nieszczęście na nas sprowadzi – syknęła jakaś więźniarka. Cicho, kobieto, szepnęła jej towarzyszka, nieszczęście to my już tu dawno mamy, a nadziei znikąd.
- Jezu, który ocalasz naszą nadzieję…
Nikt nie miał odwagi uciszyć modlącej się kobiety o rozpalonych oczach.
- Jezu, który jako jedyny potrafisz otrzeć z naszych oczu wszelką łzę.
Basieńka uśmiechnęła się dziwnie. Było w tym uśmiechu coś pomiędzy drwiną a satysfakcją.
- Jezu, który jesteś najbliżej nas wtedy, gdy wszystko tracimy…
Basieńka wyślizgnęła się z baraku. Nie wróżyło to niczego dobrego.
- Jezu, który znasz lęk i samotność…
Ulrike zapięła marynarkę od munduru, założyła czapkę z orłem Rzeszy i władczym krokiem ruszyła za Basieńką w stronę baraku dla Żydówek.
- Jezu, który zwyciężyłeś śmierć…
Ulrike weszła do baraku. Zalał ją półmrok i zaduch. W kącie suszyły się jakieś łachmany. Z ciasnych, drewnianych prycz wyłaniały się białe, nienaturalnie chude twarze bez płci i wieku o ogromnych oczach przypominających bardziej oczodoły. Oczach, w których odbijała się śmierć. Ulrike cofnęła się odruchowo. Mdliło ją.
- Jezu, w którego oczach odbija się zraniona miłość…
- Zmiłuj się nad nami! – zawołały odważnie więźniarki. Jak gdyby nie było w drzwiach kapo i esesmanki.
Siostra Julia wyglądała, jakby się zatraciła gdzieś pomiędzy czasem i przestrzenią. W jej nieruchomym spojrzeniu, budzącym podziw, triumfowało czyste, niczym nie skażone piękno. Piękno, które w ciemnym, cuchnącym baraku tak bardzo raziło, a równocześnie tak bardzo do niego pasowało.
Ulrike wiedziała, że należy natychmiast przerwać tę komedię, a prowodyrkę zgromadzenia zamknąć na trzy dni w karcerze. Wyciągnęła z kabury pistolet. Więźniarki na odgłos odbezpieczanego spustu reagowały zwykle jak pies, którego się kopie. Kuliły się i żebrały wzrokiem o litość. Teraz nawet nie drgnęły, jakby i one zostały porwane przez tę dziwną recytację w niezrozumiałym dla Ulrike, śmiesznym języku polskim, ni to szorstkim, ni to karykaturalnie miękkim.
-Was ist los?! – warknęła esesmanka. Urwana w pół słowa modlitwa zadrżała i rozpłynęła się w ciszy.
Siostra Julia spojrzała na Ulrike. W nieruchomym spojrzeniu funkcjonariuszki, budzącym lęk, triumfowało czyste, niczym nie skażone piękno. Piękno, które w ciemnym, cuchnącym baraku tak bardzo raziło, a równocześnie tak bardzo do niego pasowało. Zimne oczy Niemki, wypełnione doskonałym błękitem, kryły w sobie bezbrzeżny smutek. Ale ten smutek widziała tylko siostra Julia. Ulrike uniosła dłoń z pistoletem.
- Wiecie, że mam władzę was ukarać, a nawet zabić? – uśmiechnęła się kwaśno.
Czy nie wiesz, że mam władzę uwolnić ciebie i mam władzę ciebie ukrzyżować, przypomniała sobie siostra Julia słowa Piłata. Pomimo upału, w baraku zrobiło się nagle zimno. Przeraźliwie zimno. Z męskiej części obozu dolatywały przyniesione przez wieczorny wiatr jęki, okrzyki i ujadanie psów. Twarze na pryczach zamarły. Siostra Julia patrzyła ze spokojem w oczy funkcjonariuszki. Ulrike pod wpływem tego wzroku zmieszała się, skurczyła, zgasła. Instruktorki z Bund Deutscher Mädel kazałyby jej za coś takiego powtarzać rok. Trzeba było ratować sytuację. Ulrike się zdawało, że z niekończących się rzędów prycz wyłaniają się oczodoły, coraz więcej oczodołów. Wycelowanych w nią. Drwiących. Triumfujących. Nawet Basieńka wpatruje się w nią z niedowierzaniem i kpiną. Tylko jedno spojrzenie było łagodne i smutne. I przez to najtrudniejsze do zniesienia. Spojrzenie tej modlącej się kobiety.
- Modlitwa w obozie karana jest karcerem, a nawet śmiercią – rzuciła oschle Ulrike – Żeby mi to było ostatni raz.
Wyszła na powietrze. Tak, wiedziała, że to rodzaj dezercji. Za coś takiego instruktorki z Bund Deutscher Mädel by ją wydaliły z organizacji, a nawet, gdyby nie miała wystarczająco dużo szczęścia, doniosły, że jest podejrzanym elementem. Wrogiem Rzeszy. Ciepły, letni wiatr przyniósł chwilową ulgę. Byle do kwatery. Jak najszybciej do kwatery. Nie chce już widzieć tej modlącej się kobiety. Kimkolwiek ona jest.

(fragment powieści "Niebo w kolorze popiołu" autorstwa siostry Benedykty Baumann OP. Całość ukaże się nakładem Wydawnictwa Edycja świętego Pawła)