Nawojowska szkoła sióstr dominikanek napełniła się śmiechem, skrzypieniem otwieranych pulpitów, tupotem małych trzewików, szeptami, chichotami, okrzykami, piskiem, trajkotaniem, całym tym dziecięcym zgiełkiem. Zaczął się rok szkolny. Siostra Stanisława Leniart weszła do sali czwartego oddziału. Od miesiąca przejęła w tej klasie lekcje języka polskiego.
- Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus – powiedziała głosem ciepłym, ale stanowczym, i zaraz zapadła cisza. Kilkanaście par oczu wpatrywało się z ciekawością w nauczycielkę, która zawsze przychodziła z jakąś opowieścią. Smutną albo radosną, zabawną albo pouczającą, intrygującą albo taką, z której trzeba było wyciągnąć wnioski. Nikt nie śmiał rozmawiać ani błaznować. Nie dlatego, że dzieci się bały siostry Stanisławy. One ją po prostu kochały. Była jak przewodniczka po nieznanych światach. Odkrywczyni marzeń. Mistrzyni dostrzegania tego, co w dziecięcej duszy najpiękniejsze. Nawet wypisy szkolne otwierała w taki sposób, jak gdyby chciała swoim uczniom wyjawić tajemnicę przeznaczoną tylko dla nich.
Tymczasem przenoś moją duszę utęsknioną
Do tych pagórków leśnych, do tych łąk zielonych
Szeroko nad błękitnym Niemnem rozciągnionych…
– popłynęły słowa, które dzieci urzekły dobrze znanym zapachem skoszonej trawy i ziół nasyconych dojrzałym latem. Stasia przymknęła oczy i pod powiekami zobaczyła bezchmurne, prześwietlone błękitem niebo. Ten fragment nie był dla niej nowością. W biblioteczce sióstr dominikanek był komplet dzieł Adama Mickiewicza i Stasia pochłonęła w wakacje wszystkie. Były jak bezgłośna, podskórna muzyka. Tak śpiewało milczenie. Tak śpiewały odległe wspomnienia. Tak śpiewały pragnienia, które wykluwały się w sercu i szeptały o czymś, co miało dopiero nadejść, ale jeszcze nie miało nazwy.
- Stasiu, przeczytaj dwa dalsze wersy – głos siostry Stanisławy wyrwał dziewczynkę z zamyślenia. Wzięła z rąk nauczycielki wysłużoną książkę.
Do tych pól malowanych zbożem rozmaitem
Wyzłacanych pszenicą, posrebrzanych żytem…
- Jakie uczucia towarzyszą słowom, które przed chwilą usłyszeliście?
- Tęsknota – odpowiedziała Stasia bez wahania.
- Tak. Za czym?
- Za światem, który już nie istnieje, ale pozostał w sercu – powiedziała Stasia, nie wiedząc, jak boleśnie sprawdzą się te słowa, kiedy historia rzuci cień na wszystkie malowane pola i łąki dzieciństwa.
- Zadanie na dzisiejszą lekcję jest takie: napisz, za czym tęsknisz – uśmiechnęła się siostra Stanisława.
Za czym Stasia tęskni. Odpowiedź jest przecież oczywista. Zobaczyła twarz mamy. Mama była jak drzewo we mgle w chłodny, listopadowy poranek. Zanurzona w szarości jak w mijającym czasie. O coraz bardziej zatartych kształtach. A potem Stasia usłyszała muzykę. To tato komponował nową pieśń dla chóru na starym pianinie, które później trzeba było sprzedać za grosze, bo nie było na leki dla mamy. Pianino było coraz trudniej nastroić, stawało się coraz słabsze, coraz bardziej zmęczone, jak mama. I tylko cicho jęknęło, kiedy gospodarz z pobliskiej chałupy, Ogórek, ze swoim synem wynosili je z organistówki. Stasi wydawało się wtedy, że pianino płacze jak chory koń prowadzony do rzeźni. I wiedziała, że instrument idzie na opał. I że to koniec czegoś ważnego i pięknego, jakiegoś małego, dziecięcego azylu, w którym się do tej pory można było schronić. Azylu pachnącego świeżym chlebem z pieca, rozbrzmiewającego śpiewanymi przez tatę pieśniami i czytanymi przez mamę bajkami i opowiadaniami biblijnymi, śmiechem dzieci i trajkotaniem sąsiadek, które lubiły przychodzić do pani Rodzińskiej na darcie pierza i plotki. Krótko potem mama zmarła. Po niej tato. Dom ucichł.
...................................................................................................
- Ja! Ja!
- Ja chcę! Jaaa!
- Ty byłaś wczoraj! Teraz jaaaaa! – przekrzykiwali się autorzy zadanej pracy.
Dzieci czytały wypracowania o tęsknocie. Roiło się w nich od wakacyjnych zabaw w berka. Ciastek z kremem z cukierni w Nowym Sączu. Porcelanowych lalek, dumnie prezentujących swe loki na wystawie sklepu z zabawkami, nieosiągalnych jednak dla dzieci wiejskiej biedoty. Dalekich podróży pełnych groźnych, lecz zawsze możliwych do pokonania piratów i ukrytych, lecz łatwych do odnalezienia skarbów. A także od błędów ortograficznych, od których siostrę Stanisławę bolały oczy. Mieli nadzieję na poprawienie nie zawsze dobrych ocen. Czasem też ich nauczycielka przynosiła do szkoły karmelki albo owoce i nagradzała najlepszych wychowanków. Stasia siedziała spokojnie w przedostatniej ławce. Nie wyrywała się do odpowiedzi. Gwar narastał. Siostra Stanisława czekała, aż ucichnie. Nie krzyczała. Nie groziła. Nawet nie czerwieniała ze złości, jak to się zdarzało niektórym siostrom. Była łagodna jak niebo po wiosennej burzy. Samo jej spojrzenie, uważne, badawcze, ale pełne czułości wystarczyło, żeby zapanował w klasie porządek. Siostra Stanisława zatrzymała się przy przedostatniej ławce.
- Stasiu, ty jeszcze nie czytałaś.
- Siostro, może jednak ktoś inny…
- Przeczytaj, proszę.
Stasia powoli wstała. Nie lubiła uzewnętrzniać tego, co było dla niej najważniejsze i najbardziej osobiste. Bała się, że to gdzieś ucieknie. Że się spłoszy. Ale siostra Stanisława patrzyła na nią z uśmiechem, który tak bardzo przypominał uśmiech mamy. I dodawał odwagi.
- Człowiek jest wypełniony tęsknotą i to go odróżnia od zwierząt, które chcą przetrwać i przedłużyć gatunek. Tęsknota nam nie daje spokoju, ona nas kształtuje i przypomina, że jesteśmy stworzeni do wielkich rzeczy – zaczęła czytać Stasia i czuła, że lekcja polskiego, zabłąkany motyl, który wpadł do sali i gorączkowo szukał wyjścia, kuszący zapach jesieni za oknem, hałas w młodszym oddziale, gdzie właśnie skończyły się zajęcia, dzieci w klasie, które powoli nieruchomiały, wchłonięte przez jej słowa, a nawet siostra Stanisława z jej mądrymi oczami przestają być ważne. Że NAPRAWDĘ liczy się tylko tęsknota. To bezgłośne wołanie serca.
- Zastanawiałam się, za czym tęsknię. Z początku zdawało mi się, że to pytanie jest bardzo łatwe. Przecież tęsknię za moimi rodzicami, którzy są w niebie. Tęsknię za moimi braćmi, Ludwikiem i Julianem, z którymi musiałam się rozstać. Tęsknię za wszystkimi, których kocham, a nie mogę mieć ich przy sobie. I wtedy zaczynam myśleć o niebie. Nie potrafię sobie wyobrazić miejsca, gdzie jest Bóg i wszyscy moi najbliżsi. Mam tylko nadzieję, że ich zobaczę, że tam też będzie kaflowy piec, a przy nim mama z Biblią na kolanach i że znowu usłyszę, jak mój tato gra na starym pianinie, którego nikt nie porąbał na opał.
Zapadła cisza. Nikt z uczniów nawet nie drgnął.
- Wiem już, za czym tęsknię. Tęsknię za niebem. Tam będzie wszystko, co jest potrzebne do szczęścia, bo niebo jest wypełnieniem wszystkich tęsknot. Nie wiem, jak to będzie wyglądało. Wiem tylko, że musi tam być pięknie, skoro w niebie czeka na nas Pan Bóg, który nas bardzo kocha i chce, żebyśmy byli szczęśliwi.
- Dziękuję, Stasiu – powiedziała siostra Stanisława zdławionym głosem. Lekki szum powrócił. Ławki zaczęły znów radośnie skrzypieć, zwiastując zbliżającą się przerwę śniadaniową. Tylko Stasia zauważyła, jak nauczycielka odwraca głowę, żeby dzieci nie zobaczyły jej twarzy.
(fragment powieści "Niebo w kolorze popiołu" autorstwa siostry Benedykty Baumann OP. Całość ukaże się nakładem Wydawnictwa Edycja świętego Pawła)
- Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus – powiedziała głosem ciepłym, ale stanowczym, i zaraz zapadła cisza. Kilkanaście par oczu wpatrywało się z ciekawością w nauczycielkę, która zawsze przychodziła z jakąś opowieścią. Smutną albo radosną, zabawną albo pouczającą, intrygującą albo taką, z której trzeba było wyciągnąć wnioski. Nikt nie śmiał rozmawiać ani błaznować. Nie dlatego, że dzieci się bały siostry Stanisławy. One ją po prostu kochały. Była jak przewodniczka po nieznanych światach. Odkrywczyni marzeń. Mistrzyni dostrzegania tego, co w dziecięcej duszy najpiękniejsze. Nawet wypisy szkolne otwierała w taki sposób, jak gdyby chciała swoim uczniom wyjawić tajemnicę przeznaczoną tylko dla nich.
Tymczasem przenoś moją duszę utęsknioną
Do tych pagórków leśnych, do tych łąk zielonych
Szeroko nad błękitnym Niemnem rozciągnionych…
– popłynęły słowa, które dzieci urzekły dobrze znanym zapachem skoszonej trawy i ziół nasyconych dojrzałym latem. Stasia przymknęła oczy i pod powiekami zobaczyła bezchmurne, prześwietlone błękitem niebo. Ten fragment nie był dla niej nowością. W biblioteczce sióstr dominikanek był komplet dzieł Adama Mickiewicza i Stasia pochłonęła w wakacje wszystkie. Były jak bezgłośna, podskórna muzyka. Tak śpiewało milczenie. Tak śpiewały odległe wspomnienia. Tak śpiewały pragnienia, które wykluwały się w sercu i szeptały o czymś, co miało dopiero nadejść, ale jeszcze nie miało nazwy.
- Stasiu, przeczytaj dwa dalsze wersy – głos siostry Stanisławy wyrwał dziewczynkę z zamyślenia. Wzięła z rąk nauczycielki wysłużoną książkę.
Do tych pól malowanych zbożem rozmaitem
Wyzłacanych pszenicą, posrebrzanych żytem…
- Jakie uczucia towarzyszą słowom, które przed chwilą usłyszeliście?
- Tęsknota – odpowiedziała Stasia bez wahania.
- Tak. Za czym?
- Za światem, który już nie istnieje, ale pozostał w sercu – powiedziała Stasia, nie wiedząc, jak boleśnie sprawdzą się te słowa, kiedy historia rzuci cień na wszystkie malowane pola i łąki dzieciństwa.
- Zadanie na dzisiejszą lekcję jest takie: napisz, za czym tęsknisz – uśmiechnęła się siostra Stanisława.
Za czym Stasia tęskni. Odpowiedź jest przecież oczywista. Zobaczyła twarz mamy. Mama była jak drzewo we mgle w chłodny, listopadowy poranek. Zanurzona w szarości jak w mijającym czasie. O coraz bardziej zatartych kształtach. A potem Stasia usłyszała muzykę. To tato komponował nową pieśń dla chóru na starym pianinie, które później trzeba było sprzedać za grosze, bo nie było na leki dla mamy. Pianino było coraz trudniej nastroić, stawało się coraz słabsze, coraz bardziej zmęczone, jak mama. I tylko cicho jęknęło, kiedy gospodarz z pobliskiej chałupy, Ogórek, ze swoim synem wynosili je z organistówki. Stasi wydawało się wtedy, że pianino płacze jak chory koń prowadzony do rzeźni. I wiedziała, że instrument idzie na opał. I że to koniec czegoś ważnego i pięknego, jakiegoś małego, dziecięcego azylu, w którym się do tej pory można było schronić. Azylu pachnącego świeżym chlebem z pieca, rozbrzmiewającego śpiewanymi przez tatę pieśniami i czytanymi przez mamę bajkami i opowiadaniami biblijnymi, śmiechem dzieci i trajkotaniem sąsiadek, które lubiły przychodzić do pani Rodzińskiej na darcie pierza i plotki. Krótko potem mama zmarła. Po niej tato. Dom ucichł.
...................................................................................................
- Ja! Ja!
- Ja chcę! Jaaa!
- Ty byłaś wczoraj! Teraz jaaaaa! – przekrzykiwali się autorzy zadanej pracy.
Dzieci czytały wypracowania o tęsknocie. Roiło się w nich od wakacyjnych zabaw w berka. Ciastek z kremem z cukierni w Nowym Sączu. Porcelanowych lalek, dumnie prezentujących swe loki na wystawie sklepu z zabawkami, nieosiągalnych jednak dla dzieci wiejskiej biedoty. Dalekich podróży pełnych groźnych, lecz zawsze możliwych do pokonania piratów i ukrytych, lecz łatwych do odnalezienia skarbów. A także od błędów ortograficznych, od których siostrę Stanisławę bolały oczy. Mieli nadzieję na poprawienie nie zawsze dobrych ocen. Czasem też ich nauczycielka przynosiła do szkoły karmelki albo owoce i nagradzała najlepszych wychowanków. Stasia siedziała spokojnie w przedostatniej ławce. Nie wyrywała się do odpowiedzi. Gwar narastał. Siostra Stanisława czekała, aż ucichnie. Nie krzyczała. Nie groziła. Nawet nie czerwieniała ze złości, jak to się zdarzało niektórym siostrom. Była łagodna jak niebo po wiosennej burzy. Samo jej spojrzenie, uważne, badawcze, ale pełne czułości wystarczyło, żeby zapanował w klasie porządek. Siostra Stanisława zatrzymała się przy przedostatniej ławce.
- Stasiu, ty jeszcze nie czytałaś.
- Siostro, może jednak ktoś inny…
- Przeczytaj, proszę.
Stasia powoli wstała. Nie lubiła uzewnętrzniać tego, co było dla niej najważniejsze i najbardziej osobiste. Bała się, że to gdzieś ucieknie. Że się spłoszy. Ale siostra Stanisława patrzyła na nią z uśmiechem, który tak bardzo przypominał uśmiech mamy. I dodawał odwagi.
- Człowiek jest wypełniony tęsknotą i to go odróżnia od zwierząt, które chcą przetrwać i przedłużyć gatunek. Tęsknota nam nie daje spokoju, ona nas kształtuje i przypomina, że jesteśmy stworzeni do wielkich rzeczy – zaczęła czytać Stasia i czuła, że lekcja polskiego, zabłąkany motyl, który wpadł do sali i gorączkowo szukał wyjścia, kuszący zapach jesieni za oknem, hałas w młodszym oddziale, gdzie właśnie skończyły się zajęcia, dzieci w klasie, które powoli nieruchomiały, wchłonięte przez jej słowa, a nawet siostra Stanisława z jej mądrymi oczami przestają być ważne. Że NAPRAWDĘ liczy się tylko tęsknota. To bezgłośne wołanie serca.
- Zastanawiałam się, za czym tęsknię. Z początku zdawało mi się, że to pytanie jest bardzo łatwe. Przecież tęsknię za moimi rodzicami, którzy są w niebie. Tęsknię za moimi braćmi, Ludwikiem i Julianem, z którymi musiałam się rozstać. Tęsknię za wszystkimi, których kocham, a nie mogę mieć ich przy sobie. I wtedy zaczynam myśleć o niebie. Nie potrafię sobie wyobrazić miejsca, gdzie jest Bóg i wszyscy moi najbliżsi. Mam tylko nadzieję, że ich zobaczę, że tam też będzie kaflowy piec, a przy nim mama z Biblią na kolanach i że znowu usłyszę, jak mój tato gra na starym pianinie, którego nikt nie porąbał na opał.
Zapadła cisza. Nikt z uczniów nawet nie drgnął.
- Wiem już, za czym tęsknię. Tęsknię za niebem. Tam będzie wszystko, co jest potrzebne do szczęścia, bo niebo jest wypełnieniem wszystkich tęsknot. Nie wiem, jak to będzie wyglądało. Wiem tylko, że musi tam być pięknie, skoro w niebie czeka na nas Pan Bóg, który nas bardzo kocha i chce, żebyśmy byli szczęśliwi.
- Dziękuję, Stasiu – powiedziała siostra Stanisława zdławionym głosem. Lekki szum powrócił. Ławki zaczęły znów radośnie skrzypieć, zwiastując zbliżającą się przerwę śniadaniową. Tylko Stasia zauważyła, jak nauczycielka odwraca głowę, żeby dzieci nie zobaczyły jej twarzy.
(fragment powieści "Niebo w kolorze popiołu" autorstwa siostry Benedykty Baumann OP. Całość ukaże się nakładem Wydawnictwa Edycja świętego Pawła)