Droga do Stutthofu

Więźniarki drżały od chłodnego świtu. Nie pozwolono im zabrać żadnych rzeczy. Spędzono je w pośpiechu do ciężarówek, nie mówiąc, dokąd jadą, i kazano wysiąść na stacji w Kownie. Wystrzelają nas jak kaczki… Słyszałam, że likwidują wszystkie obozy i więzienia na wschodzie… Armia Czerwona… Spalą nas w piecu jak Żydów… - urywane szepty przeplatały się z monotonną recytacją modlitw. Siostra Julia szła otępiała w tłumie przerażonych kobiet. Ludzkie morze ją niosło, kołysało, pchało naprzód. Było jej wszystko jedno dokąd. Z oddali słychać było przeciągły gwizd lokomotywy. Zapowiedź nieznanego losu. Pociąg był coraz bliżej, aż zatrzymał się z łoskotem przy rampie kolejowej. Lokomotywa wyglądała jak wielka, czarna jaszczurka, plująca dymem. Za nią ciągnął się sznur bydlęcych wagonów. Litoooościii… Nieeeeee… Jezu Chryyysteee… wśród więźniarek podniósł się lament. Spalą nas. Wystrzelają. Ja mam dziecko. Ja się przydam do pracy.
- Schneller! – wrzasnął rosły esesman.
Zawiadowca stacji zaczął zdejmować plomby z wagonów. Rozsuwano wejścia i zaczęto wpychać trzęsącą się ze strachu, płaczącą, pulsującą, spoconą, trzymającą się kurczowo resztek marnego życia masę ludzką.
- Moja córka! Gdzie moja córka! – krzyczała jak oszalała jakaś kobieta.
- Zamknij się.
- Anielka! Anielkaaa! – kobieta histerycznie wołała córkę. Aldona wyciągnęła z kabury mały pistolet. Kochanie, ja mam trójkę dzieci, dźwięczał w jej głowie głos Augustinaviciusa jak natrętna mucha. W rytmie Diechterliebe Schumanna. Wycelowała w tył głowy oszalałej matki.
- Masz za swoje, świnio – szepnęła i strzeliła. Kobieta padła na ziemię jak ścięte drzewo.
- Dobra robota – uśmiechnął się z uznaniem żołnierz SS. Aldona jednak popatrzyła na towarzysza z takim chłodem, że zamilkł, spłoszony.
Siostra Julia, niesiona przez oszołomiony tłum, wpadła do wagonu. Było duszno, ciasno, ciemno. Śmierdziało potem i odchodami. Wyglądało na to, że pociąg często był używany do podobnych celów i nikt nie zawracał sobie głowy, żeby go posprzątać. Zakręciło się jej w głowie. Zasunięto z głośnym trzaskiem drzwi. Małe okienko przepuszczało wątłą smugę światła i powietrza. Nie wystarczała dla kłębowiska wyczerpanych kobiet, którym nawet nie powiedziano, dokąd jadą. Zawiadowca zagwizdał i pociąg stęknął z wysiłkiem, szarpnął i ruszył. Najpierw powoli, jak gdyby nie chciał dojechać do celu, a potem coraz szybciej. Koła wystukiwały miarowo żałobny rapsod o bezpowrotnej podróży.

(fragment powieści "Niebo w kolorze popiołu" autorstwa siostry Benedykty Baumann OP. Całość ukaże się nakładem Wydawnictwa Edycja świętego Pawła)
Niewiasty świtu w pierwszy dzień tygodnia
9 kwietnia, 2018
Droga Światła w Poznaniu
10 kwietnia, 2018

Zapraszamy do lektury kolejnego fragmentu powieści o bł. Julii Rodzińskiej autorstwa Siostry Benedykty Baumann.

Więźniarki drżały od chłodnego świtu. Nie pozwolono im zabrać żadnych rzeczy. Spędzono je w pośpiechu do ciężarówek, nie mówiąc, dokąd jadą, i kazano wysiąść na stacji w Kownie. Wystrzelają nas jak kaczki… Słyszałam, że likwidują wszystkie obozy i więzienia na wschodzie… Armia Czerwona… Spalą nas w piecu jak Żydów… - urywane szepty przeplatały się z monotonną recytacją modlitw. Siostra Julia szła otępiała w tłumie przerażonych kobiet. Ludzkie morze ją niosło, kołysało, pchało naprzód. Było jej wszystko jedno dokąd. Z oddali słychać było przeciągły gwizd lokomotywy. Zapowiedź nieznanego losu. Pociąg był coraz bliżej, aż zatrzymał się z łoskotem przy rampie kolejowej. Lokomotywa wyglądała jak wielka, czarna jaszczurka, plująca dymem. Za nią ciągnął się sznur bydlęcych wagonów. Litoooościii… Nieeeeee… Jezu Chryyysteee… wśród więźniarek podniósł się lament. Spalą nas. Wystrzelają. Ja mam dziecko. Ja się przydam do pracy.
- Schneller! – wrzasnął rosły esesman.
Zawiadowca stacji zaczął zdejmować plomby z wagonów. Rozsuwano wejścia i zaczęto wpychać trzęsącą się ze strachu, płaczącą, pulsującą, spoconą, trzymającą się kurczowo resztek marnego życia masę ludzką.
- Moja córka! Gdzie moja córka! – krzyczała jak oszalała jakaś kobieta.
- Zamknij się.
- Anielka! Anielkaaa! – kobieta histerycznie wołała córkę. Aldona wyciągnęła z kabury mały pistolet. Kochanie, ja mam trójkę dzieci, dźwięczał w jej głowie głos Augustinaviciusa jak natrętna mucha. W rytmie Diechterliebe Schumanna. Wycelowała w tył głowy oszalałej matki.
- Masz za swoje, świnio – szepnęła i strzeliła. Kobieta padła na ziemię jak ścięte drzewo.
- Dobra robota – uśmiechnął się z uznaniem żołnierz SS. Aldona jednak popatrzyła na towarzysza z takim chłodem, że zamilkł, spłoszony.
Siostra Julia, niesiona przez oszołomiony tłum, wpadła do wagonu. Było duszno, ciasno, ciemno. Śmierdziało potem i odchodami. Wyglądało na to, że pociąg często był używany do podobnych celów i nikt nie zawracał sobie głowy, żeby go posprzątać. Zakręciło się jej w głowie. Zasunięto z głośnym trzaskiem drzwi. Małe okienko przepuszczało wątłą smugę światła i powietrza. Nie wystarczała dla kłębowiska wyczerpanych kobiet, którym nawet nie powiedziano, dokąd jadą. Zawiadowca zagwizdał i pociąg stęknął z wysiłkiem, szarpnął i ruszył. Najpierw powoli, jak gdyby nie chciał dojechać do celu, a potem coraz szybciej. Koła wystukiwały miarowo żałobny rapsod o bezpowrotnej podróży.