Mocniejszy od amfetaminy

Dopóki wydawało mi się, że wszystko jest w porządku w moim życiu, nie przywiązywałam wagi do religii. Pochodzę z chrześcijańskiej rodziny, ale kiedy po ukończeniu liceum wyprowadziłam się z domu, przestałam się modlić. Uważałam, że świat bez zasad moralnych jest o wiele prostszy, że bez miłości łatwiej jest przejść przez życie.W miarę jednak odsuwania się od Boga zaczynałam odczuwać przerażającą pustkę. Próbowałam nie słuchać wewnętrznych odczuć, głosu serca czy wyrzutów sumienia. Ustalałam tak plan dnia, by mieć jak najmniej czasu dla siebie. Czasem budziłam się wybuchając głośnym płaczem po to tylko, by za chwilę znowu zasnąć. Wszystko dookoła wydawało się być bezsensowne. Czasem po kąpieli lądowałam w ręczniku na podłodze, płytki chłodziły mi policzki. Płakałam bez konkretnej przyczyny. Kiedy wiedziałam, że kończy mi się czas, zbierałam swoje ciało z podłogi, robiłam makijaż by zasłonić ślady łez, ubierałam się, podnosiłam wzrok i patrząc w lusterko powtarzałam: „Nic się nie stało, wszystko jest w porządku, przecież ty nie masz żadnych poważnych problemów, a zachowujesz się jak stara histeryczka” i wychodziłam do swoich obowiązków. Zazwyczaj zrzucałam to na stres, ludzie jednak często mają bardziej stresujące życie i nie zachowują się w ten sposób. Wtedy jednak szukałam wytłumaczenia. Przyklejałam uśmiech, który nie wymagał zbyt wielkiego wysiłku.

Taka była cena za utratę Boga.

Pamiętam, jak jeszcze w szkole chciałam spróbować amfetaminy. Okazało się, że nie była czysta, a my dodatkowo zmieszaliśmy ją z innymi środkami odurzającymi. Następnego dnia męczyło mnie ogromne pragnienie, którego niczym nie mogłam ugasić. W nosie i ustach czułam potworny żar, wszystko mnie paliło jak na pustyni. Uczucie to jest nie do opisania. Myślałam, że skonam. Prawie nie czułam swojego ciała, a jednocześnie gdy chciałam ruszyć ręką, wszystko zaczynało boleć, wszystkie mięśnie. Nie miałam żadnej siły nawet w palcach. Wysiłkiem było uniesienie kubka. W takim samym stanie byłam duchowo kilka lat później. Byłam jakby w hibernacji, nic nie odczuwając, żadnych emocji czy uczuć – a za chwilę potrafiły one uderzyć z taką siłą, że rozpływałam się na podłodze. Wszystko wypalało mnie od środka. Powoli zaczęłam rozmawiać z Bogiem. Zastanawiałam się, czy On w ogóle tam jest. A jeśli jest, to jaki jest? Pytałam sama siebie. Bóg podjął tę rozmowę i nie spoczął tylko na słowach. Przyprowadził mnie do klasztoru, chociaż bardzo się tego bałam. Chciałam być szczęśliwa, a Kościołowi nie ufałam. Zawsze traktowałam go jako instytucję, do której należy zachować dystans. Nie miałam pojęcia, że Kościół to wszyscy wierni. Więc ja też, bo przecież jestem ochrzczona. To, co przekazują media, nie służy Kościołowi. Teraz widzę, że On jest poraniony, ale nie zmienia to faktu, że jest święty, że ustanowił go Chrystus. Wiem, że czeka mnie jeszcze wiele pracy nad sobą, ale wiem też, że warto, że im bliżej Boga, tym coraz cichszy jest hałas, bo życie ma wtedy inną treść, inny sens i  smak.


  Siostra Postulantka 
parallax background