Z ciemności wyłoniła się sylwetka. Jedna, potem druga. Siostra Julia chciała się podnieść z posłania, ale opadła na materac. Twarze były znajome, kochane, dawno nie widziane. Bardzo dawno.
- Mamusiu, tatko – siostra Julia wyciągnęła ręce w stronę przybyłych – Skąd się tu wzięliście?
- Przyszliśmy, bo jesteś sama.
- Nie jestem sama – uśmiechnęła się siostra Julia.
- Ale my jesteśmy sami. Brakuje ciebie.
Barak zapełniał się znajomymi. Siostra Julia rozpoznała siostrę Stanisławę, Zosię, Antoninę, Bogusia, Basię, Stasia, Stefana. Wszyscy byli odświętnie ubrani, jakby za chwilę mieli się ustawić do jakiejś zbiorowej, uroczystej fotografii. Siostra Julia odczuwała raczej radość niż zdziwienie.
- Co wy tu wszyscy robicie?
- Przyszliśmy na wesele.
- Na jakie wesele? – zapytała siostra Julia, ale nie usłyszała odpowiedzi. Powietrze zadrżało od muzyki organowej. Tato grał.
Muzyka zalewała potężną falą niebo, ziemię, cały obóz. Jak wielki, śpiewający potop. Siostra Julia zamknęła oczy. Czuła, że jest lekka, tak lekka jak malutkie pyłki kurzu tańczące w świetle wpadającym do nawojowskiego kościoła przez witraż. Nareszcie. Podniosła się z posłania, zdumiona łatwością, z jaką jej to przyszło, i ruszyła w drogę.

To ci, którzy przychodzą z wielkiego ucisku
i opłukali swe szaty,
i w krwi Baranka je wybielili.

- śpiewał jakiś chór, podobny do tego, który prowadził tato w Nawojowej. Córeczko – usłyszała głos taty – Chodź. Już jesteś dorosła i możesz zapisać się do chóru. Szła za tym głosem po jasnym promieniu wpadającym przez okno do baraku. W świetle cudownie fruwały drobinki kurzu. Słońce. Skąd tutaj słońce w tym baraku, w środku zimy, nad ranem, kiedy jeszcze jest ciemno, pomyślała. Szła.

Nie będą już łaknąć ani nie będą już pragnąć, i nie porazi ich słońce ani żaden upał…

Powinnam się teraz modlić, dopadła ją gwałtowna myśl i zaczęła powtarzać: Zdrowaś Maryjo, łaski pełna, Pan z Tobą… błogosławionaś Ty… Słowa plątały się i rozpływały w pieśni. Pieśń była tak piękna, że wszystko inne przestało mieć znaczenie. Nawet modlitwa.

Paść ich będzie Baranek, który jest pośrodku tronu, i poprowadzi ich do źródeł wód życia: i każdą łzę otrze Bóg z ich oczu.

Siostra Julia szła. Droga wydawała się nie mieć końca, ale nie towarzyszył jej żaden wysiłek. Córeczko… Stasiu… Siostro Julio… przyszliśmy na wesele, chodź – szeptały głosy. Coraz więcej głosów.
Nagle siostra Julia się zatrzymała. A oni? Co z nimi? Leżą tutaj bez opieki. Jeśli ich opuszczę, to nikt im nie poda wody.
ZOSTAW TO MNIE, A TY PÓJDŹ ZA MNĄ.
W samym środku pieśni usłyszała ten jedyny, drogi głos, za którym tak tęskniła.
JESTEŚ PYŁKIEM TAŃCZĄCYM W ŚWIETLE.
Szła coraz szybciej, na palcach, po jasnym promieniu wpadającego przez okno nie wiadomo skąd blasku. Zupełnie innego od zimnego, oślepiającego światła obozowej lampy.
A JA JESTEM ŚWIATŁEM.
Przeczuwałam, powiedziała siostra Julia. Całe życie to przeczuwałam. Padli sobie w ramiona. Ona i Jezus. Miał ciepły sweter, a w ręku kubek gorącej herbaty. Prawdziwej, przedwojennej, a nie jakiejś wodnistej podróbki z pokrzyw i żołędzi. Był zwyczajny. Taki właśnie, jakiego Go pokochała.

Niebo na zewnątrz miało kolor popiołu. Wstawał nowy dzień, 20 lutego 1945 roku.

(fragment powieści "Niebo w kolorze popiołu" autorstwa siostry Benedykty Baumann OP. Całość ukaże się nakładem Wydawnictwa Edycja świętego Pawła)