Matka Kolumba Białecka, Założycielka naszego Zgromadzenia wciąż jest mało znana. Pragniemy o niej opowiadać słowem, obrazem, powieścią... Warto zaprzyjaźnić się z naszą Matką. Kim ona była? Kim jest dla nas nadal? Poniżej znajduje się szczegółowy skrót jej niezwykłego życia. Zapraszamy również do obejrzenia czteroczęściowej opowieści o Matce Kolumbie.

Jaśniszcze, wieś położona na żyznych ziemiach Podola, oddalona 32 km od powiatowego miasta Brody, a 10 km od urzędu pocztowego w Podkamieniu. Panował tu łagodny, w dużej części śródziemnomorski klimat, co sprawiało, że urodzajna ziemia wydawała obfite plony, a krajobraz zachwycał każdego, kto odwiedzał te strony. W Jaśniszczach znajdowała się mała, niezorganizowana szkoła, nie było jednak kościoła. Ludność wyznania rzymsko – katolickiego należała do parafii w Podkamieniu, gdzie duszpasterzami byli ojcowie dominikanie.

To właśnie tu, 23 sierpnia 1838 r. przyszło na świat szóste dziecko Franciszka Białeckiego i Anny Ernestyny z Radziejowskich Białeckiej. Następnego dnia, na chrzcie św., w kościele parafialnym w Podkamieniu, dziewczynce nadano imiona Róża Filipina Filomena. Szafarzem sakramentu był o. Piotr Korotkiewicz OP, prowincjał Zakonu Kaznodziejów, a rodzicami chrzestnymi Stanisław Morawski i Zuzanna Kamieńska. Państwo Białeccy cieszyli się z narodzin Róży, ponieważ wcześniej zostali doświadczeni śmiercią czworga dzieci. W końcu Pan Bóg obdarzył ich trzema córkami: Marią, Różą i Władysławą. Spośród tych trzech dziewczynek, to Róża odznaczała się największą dobrocią, łagodnością i uległością. Żywiła wielką miłość do swoich rodziców i starszej siostry Marii, jednak najbardziej związana była z młodszą o 2 lata Władzią. Chętnie też wspierała ubogich i cierpiących. Dla każdego miała otwarte serce, pełne miłości i miłosierdzia. Jak tylko mogła ułatwiała pracę sługom, tłumaczyła ich przewinienia i nie pozwoliła, aby ktoś obwiniał drugiego człowieka. W domu Białeckich panował głęboki duch patriotyczny. Dużo mówiło się o niepodległości i sposobach jej odzyskania. Rodzice Róży boleśnie przeżyli upadek powstania listopadowego. Byli świadomi tego, że droga do niepodległości Polski prowadzi m. in., przez polepszenie doli ludu wiejskiego. Dlatego państwo Białeccy, mimo braku zgody rządu austryjackiego, znieśli w swoich dobrach pańszczyznę. Zarówno ojciec, jak i matka, dbali o ludność wiejską i to zapewne od nich Róża nauczyła się wrażliwości na sprawy innych.

Róża wcześnie nauczyła się modlitwy i kochała czas, gdy mogła sam na sam w domowej kaplicy prowadzić rozmowy z Jezusem utajonym w Najświętszym Sakramencie. Gdy miała 8 lat kapłani i rodzice doszli do wniosku, że jest gotowa, by przyjąć I Komunię św. Było to dość wcześnie, gdyż zwyczajnie dzieci przystępowały do tego sakramentu mając od 11 do 14 lat. Przygotowaniem Róży do tego wielkiego wydarzenia zajął się ks. Kiejnowski. Jednak w trakcie przygotowań poważnie zachorowała i obawiano się, że są to początki choroby płuc. Postanowiono, że dziewczynka przyjmie I Komunię św. w rodzinnym domu, w Jaśniszczach, 8 grudnia. Dzień wcześniej przystąpiła do spowiedzi u ks. Kiejnowskiego. Róża przyjęła Jezusa Eucharystycznego nie w kaplicy, ale w swoim pokoju, klęcząc przy łóżku, w Uroczystość Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny w 1846 r. Tego dnia rozpoczął się nowy etap w życiu wewnętrznym Róży.

W dwunastym roku życia, czyli w 1850r., przyjęła w kościele w Podkamieniu sakrament bierzmowania, wraz z którym Duch Święty w szczególny sposób wkroczył w jej duchowość. Owocem sakramentu był prywatny ślub, który Róża złożyła przed cudownym obrazem Matki Bożej w Podkamieniu. Ślubowała, że odda się na całkowitą służbę Panu Bogu w zakonie. Był to znak, że Bóg powoli, ale coraz wyraźniej, przygarniał ją do siebie. Róża co dzień kilka godzin spędzała na modlitwie. Czuła jednak, że słowa są zbyt małe, by wyrazić to, co wypełniało serce, aby wypowiedzieć Panu swoją miłość. Ks. Kiejnowski, który był jej spowiednikiem, przy różnych okazjach wspominał rodzicom, że Bóg wobec ich dziecka ma szczególne plany, ale oni poznają je dopiero za jakiś czas.

Zgodnie ze zwyczajem, praktykowanym w tamtym czasie w dworach szlacheckich, Róża wraz z siostrami pobierała nauki w domu. Chcąc uzupełnić edukację córek, Białeccy wysłali Różę i Władysławę na pensję do Sióstr Sacre Coeur we Lwowie, gdzie przybyły 27 maja 1852 r. Pobyt na pensji przyczynił się nie tylko do wzbogacenia wykształcenia Róży, lecz wywarł wpływ na jej życie duchowe. Chwile wolne do nauki poświęcała na modlitwę, często widywano ją klęczącą w klasztornej kaplicy. 8 grudnia 1853 r., chcąc podkreślić swój szczególny związek z Niepokalaną, Róża wstąpiła do szkolnej organizacji: Stowarzyszenie Najświętszej Maryi Niepokalanej, tzw. Sodalicji Mariańskiej. Prawdopodobnie w czasie pobytu w szkole, Róża zapoznała się z panną Tychowską, późniejszą s. Innocentą – sakramentką. Od pierwszego spotkania zawiązała się między nimi przyjaźń, gdyż obie szukały głębszego poznania Boga, dlatego na drodze do świętości wzajemnie się wspierały. Nie wiadomo, kiedy dokładnie Róża opuściła pensję Sióstr Sacre Coeur. Należy przypuszczać, że nastąpiło to wiosną 1854 r., miała wtedy 16 lat.

Róża wróciła do domu, ale pragnienie całkowitego oddania swego życia Bogu, coraz bardziej w niej wzrastało. Prawdopodobnie duży wpływ na jej życie duchowe miał o. Donat Piątkowski OP, nowy spowiednik Róży. Jego życie gorliwego ascety zwróciło uwagę ojca generała Aleksandra Wincentego Jandel’a, który bardzo liczył na pomoc o. Donata w reformie dominikanów galicyjskich.

W końcu Róża postanowiła powiedzieć rodzicom o swoim pragnieniu poświęcenia swego życia na służbę Bogu w zakonie. Franciszek Białecki nie chciał nawet słyszeć o wstąpieniu córki do klasztoru. Róża wolę ojca przyjęła bez buntu, nie nalegała, ale sprawę swego powołania jeszcze goręcej zawierzała Bożej Opatrzności i Matce Najświętszej. W tym czasie Pan Bóg doświadczył ją poważną chorobą – gruźlicą płuc. Lekarze orzekli, że nie przeżyje więcej, niż 3 miesiące. Stwierdzili też, że leki nie pomagają, ponieważ chorą trapią jakieś ciężkie wewnętrzne cierpienia. Zasugerowali rodzicom, by pomogli córce pozbyć się tego moralnego bólu, a wtedy, być może, choroba płuc również ustąpi. Ks. Czyżewski poradził panu Białeckiemu, żeby zgodził się spełnić pragnienie Róży i pozwolił jej wstąpić do klasztoru, gdzie umrze w przekonaniu, że ojciec tak bardzo ją kocha, iż pozwala spełnić wolę Bożą. Białecki posłuchał rad kapłana. Róża, uradowana decyzją ojca, powoli wracała do zdrowia. Niestety, 17 lutego 1855 r. zmarł pan Białecki. Cierpienia, które Róża przeżyła, pozwoliły jej jeszcze bardziej upewnić się, że Bóg wzywa ją do służby w zakonie. Czuła pociąg do życia w ścisłej klauzurze, a przywiązanie, które odczuwała do zakonu dominikańskiego, skłaniały ją do wyboru Zgromadzenia Sióstr Dominikanek na Gródku w Krakowie. Jednak Bóg we właściwy dla siebie sposób, ukazał Róży swoją wolę. Opatrzność Boża sprawiła, że właśnie tego lata generał Zakonu Kaznodziejskiego, o. Wincenty Jandel, przyjechał do Galicji, by wizytować główne klasztory dominikańskie na ziemiach polskich. O. Piątkowskiemu bardzo zależało na spotkaniu Róży z ojcem generałem. Doszło do niego 2 lipca 1856 r., w dniu Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny, w zakrystii kościoła w Podkamieniu. Jechała tam głęboko przekonana, że decyzja generała, będzie decyzją samego Boga. O. Jandel odradzał jej wybór dominikanek klauzurowych na Gródku przede wszystkim z powodu upadku tam zakonnej dyscypliny. Mimo, że rozmawiał z Różą krótko, zaobserwował w niej cechy, które pozwoliłyby jej zostać założycielką zgromadzenia zakonnego. Zauważył wrażliwe na sprawy Boże serce, jasny i zdecydowany umysł oraz dar oddziaływania na innych. Generał polecił, by udała się do Nancy w Lotaryngii, gdzie od niedawna istniał klasztor dominikanek III Zakonu ścisłej obserwancji, a po odbytym tam nowicjacie miałaby wrócić do Galicji i tu założyć podobne Zgromadzenie. Radę o. Jandel’a, w duchu wiary, traktowała jako wolę Bożą, dlatego z pokojem w sercu pożegnała ojca generała, gotowa spełnić to, co powiedział. Było to pierwsze, w pełni świadome „fiat”, wypowiedziane przez Różę Białecką z miłości ku Bogu.
O. Wincenty Jandel omówił z przełożoną klasztoru w Nancy – Matką Marią od św. Róży Lejeune, przyjęcie Róży Białeckiej do klasztoru. Do Francji wyjechała ze swoją ciotką hr. Prebendowską i zapukała do furty klasztornej 11 czerwca 1857 r., w Uroczystość Bożego Ciała. Matka od św. Róży Lejeune i cała wspólnota powitały kandydatkę z ogromną radością i serdecznością. Trzy dni później, 14 czerwca 1857 r., w niedzielę Oktawy Bożego Ciała, Róża została przyjęta na próbę zakonną i otrzymała na ten czas imię s. Róża. Z powodu słabego zdrowia została przydzielona do pomocy Matce Marii od Jezusa i s. Marii od Aniołów w zakrystii. Młoda kandydatka podejmowała ciągłą współpracę z łaską Bożą, rozumiejąc, że budowę życia zakonnego musi rozpocząć na dwóch fundamentach: pokorze i miłości do Boga i bliźnich. S. Róża Białecka bardzo tęskniła za krajem, rodziną, ojczystym językiem. Każdy list od najbliższych sprawiał, że biegła do kaplicy i czytała go za ołtarzem, prosząc Pana Jezusa o siły do zwalczenia tęsknoty. Gdy o swoim bólu opowiedziała przełożonej, ta – dotąd zawsze wyrozumiała i łagodna – tym razem stwierdziła, że Róża nie ma powołania i powinna wrócić do Polski. Słowa te tak przeraziły młodą postulantkę, że pokusy, płynące z tęsknoty za ojczyzną, natychmiast zniknęły.

Gorliwość, z jaką Róża wypełniała swoje obowiązki, pragnienie służenia innym oraz ciągły głód Boga dawały s. przełożonej pewność, że polska postulantka ma dominikańskie powołanie. Pozwolono jej rozpocząć przygotowania do ceremonii obłóczyn. Róża Białecka została poddana trzykrotnemu kanonicznemu egzaminowi, który przeprowadził o. Markolin Hue OP. Podczas egzaminu odpowiadała pewnie i szczerze, że do zakonu wstąpiła dobrowolnie i jedynie dlatego, by „cała należeć do dobrego Boga”. Ceremonię obłóczyn, którą poprzedzały trzydniowe rekolekcje, wyznaczono na dzień 30 kwietnia 1858 r. Moment obleczenia w biały dominikański habit poprzedziło uczestnictwo w Ofierze Mszy św., podczas której Róża uświadomiła sobie, że w jej życiu właśnie dokonuje się to, czego zawsze głęboko pragnęła. Wraz z dominikańskim habitem Róża otrzymała imię zakonne: s. Maria Kolumba. Imię „Kolumba” (z łaciny) oznacza gołębicę, symbolizującą prostotę, czystość i miłość. Przełożona z Nancy uważała, że właśnie ono najlepiej oddaje usposobienie polskiej postulantki. S. Kolumba rozpoczęła roczny nowicjat, poprzedzający złożenie pierwszych ślubów zakonnych. W czasie nowicjatu, oprócz nauki na pamięć konstytucji i zwyczajów Zgromadzenia i pracy nauczycielskiej, szukała chwil, by przebywać jak najwięcej przed Najświętszym Sakramentem, otwierając przed Bogiem swoją duszę. Zaczęła wtedy zastanawiać się, czy jednak nie powinna być w klasztorze na Gródku w Krakowie. O swoich wątpliwościach napisała w liście do o. Jandel’a. On jednak stwierdził, że są to tylko pokusy, które należy odrzucić. Był przekonany, że decyzja, którą podjął co do życia Róży, była słuszna, a przede wszystkim zgodna z wolą Bożą. Zachęcał, by s. Kolumba stawiała sobie pytania: czy jest gotowa oddać się Jezusowi w całkowitej ofierze, wyrzec się ojczyzny i rodziny (w razie niemożności powrotu do kraju), i złożyć profesję zakonną, nie stawiając żadnych warunków? Ona powiedziała, że dla miłości Boga jest gotowa na wszystko.

Dopuszczona do ślubów zakonnych, złożyła je 30 kwietnia 1859 r. W Nancy przebywała do czerwca 1859 r., po czym wróciła do Polski, by szukać tu możliwości założenia nowego zgromadzenia zakonnego.
Po przybyciu do Lwowa, s. Kolumba wraz ze swoją matką pojechała do Kurii Biskupiej, aby przedstawić swój zamiar ks. prałatowi Antoniemu Manastyrskiemu, który w tym czasie administrował archidiecezją lwowską. Ks. Administrator przyjął s. Kolumbę życzliwie i poradził, by na okres pracy nad tłumaczeniem na j. polski ustaw Sióstr Dominikanek z Nancy, zamieszkała w jednym z lwowskich klasztorów. S. Kolumba zwróciła się do kilku przełożonych, prosząc, aby mogła zatrzymać się u nich przez jakiś czas, ale wszędzie spotykała się z bolesną i niezrozumiałą dla niej, zdecydowaną odmową. W końcu poprosiła o pomoc Siostry Benedyktynki w Przemyślu, które z życzliwością przyjęły ją do siebie. Tu, w klasztornej kaplicy, klęcząc przed Jezusem Eucharystycznym, szukała światła, by regułę św. Augustyna i ustawy przywiezione z Nancy, dostosować do polskich warunków. Prosiła też Boga o jakąkolwiek wskazówkę odnośnie nowej fundacji.

Minęło siedem długich miesięcy od kiedy s. Kolumba przybyła do Przemyśla. Był to czas pytań, niepewności, braku jakichkolwiek perspektyw, ludzkiej bezradności. I choć często wydawało się jej, że nie zdoła wcielić w życie planu, dla którego przyjechała z Francji, bezgranicznie zaufała Bogu. 20 kwietnia 1860 r. siostry poinformowały ją, że pewien kapłan pragnie się z nią zobaczyć. Kiedy znalazła się w rozmównicy dowiedziała się, że jest to ks. Julian Leszczyński, który niedawno został mianowany proboszczem w Wielowsi, wiosce leżącej koło Tarnobrzega. Ks. Leszczyński przybył do Przemyśla, by porozmawiać z nią o przyszłej fundacji w Wielowsi. Pytał o cel powstania zgromadzenia, zakres prac, które podjęłyby siostry. S. Kolumba odpowiedziała, że siostry chciałyby apostołować wśród najbiedniejszej ludności wiejskiej, aby podnieść jej poziom religijny i moralny. Zajęłyby się nauczaniem i katechizacją dzieci w szkółkach parafialnych, a także w niedziele i święta dojeżdżałyby do wiosek, aby tam katechizować, przygotowywać dzieci do I Komunii św. Ponadto odwiedzałyby chorych, udzielałyby opieki medycznej i czuwały przy konających. Po wysłuchaniu s. Kolumby, ks. Leszczyński stwierdził, że zawsze chciał w parafii pracować z siostrami, prowadzącymi taki właśnie rodzaj apostolstwa, dlatego zrobi wszystko, by pomóc utworzyć nową fundację w Wielowsi.

We wrześniu 1860 r. s. Kolumba wraz ze swoją mamą przyjechała do Wielowsi, by zobaczyć, jak naprawdę przedstawiają się tamtejsze warunki. Nie wyglądały one zachęcająco, gdyż wszystko było jeszcze w stanie projektów. W międzyczasie zaproponowano jej założenie fundacji w Warężu koło Bełżca – tam budynki klasztorne były wymurowane i gotowe do zamieszkania. Zdecydowała jednak, że pierwszy klasztor powstanie w ubogiej Wielowsi, wiosce, która tak bardzo potrzebuje pomocy sióstr. Mieszkańcy wsi chętnie przystali na propozycję proboszcza i wysłali delegację do hr. Tarnowskiej z prośbą o wsparcie fundacji klasztoru. Hr. Gabriela Tarnowska wraz z synem Janem obiecała, że podaruje miejsce na wybudowanie klasztoru oraz da drewno na jego budowę. Sprawę zatwierdzenia Zgromadzenia utrudniał fakt, że w świetle ówczesnego prawa s. Kolumba była osobą niepełnoletnią, dlatego w jej imieniu występowała pani Ernestyna Białecka. Biskupi przemyscy: Franciszek Wierzchlejski, a potem jego następca bp Adam Jasiński, pobłogosławili dzieło s. Kolumby i zachęcali do pracy nad tworzeniem fundacji. Bp Jasiński obiecał zatwierdzić ustawy, ale na to potrzeba było jeszcze trochę czasu i zdobycia przez młodą założycielkę koniecznego doświadczenia.

W marcu 1861 r. s. Kolumba wyjechała do klasztoru w Nancy, aby złożyć wieczyste śluby. Uroczystość odbyła się 1 kwietnia 1861 r., w Poniedziałek Wielkanocny. Rozumiała, że przez ten akt oddała się jako doskonała i całopalna ofiara na wyłączną własność Boga. Po złożeniu profesji wieczystej, otrzymała oficjalne pozwolenie z klasztoru w Nancy, by na ziemiach polskich utworzyć nowe Zgromadzenie.

Niedługo po powrocie z Nancy, 23 maja 1861 r., w Uroczystość Bożego Ciała, Matka Kolumba wraz z pierwszymi kandydatkami: Anielą Paulin i Katarzyną Murzyńską, przyjechały do Wielowsi, by rozpocząć fundację. Ks. Leszczyński powitał siostry z radością, dziękując Bogu za ich obecność. 29 czerwca 1861 r. Matka Kolumba zwróciła się do bp przemyskiego, aby mianował ks. Juliana Leszczyńskiego swoim wikariuszem, który objąłby opiekę nad Zgromadzeniem. Biskup wyraził zgodę i teraz z kolei nowy wikariusz Zgromadzenia poprosił bpa Antoniego Manastyrskiego o zgodę na budowę klasztoru. Pozwolenie takie otrzymał i dnia 20 kwietnia 1864 r. rozpoczęto prace.

W tym czasie, 8 sierpnia 1861 r. Matka Kolumba otworzyła nowicjat dla 4 kandydatek: Anieli Paulin, Katarzyny Murzyńskiej, Anieli Kraus i Karoliny Śpilczyńskiej. Po otwarciu nowicjatu Matka Kolumba musiała połączyć ważne zadania: wewnętrzną organizację Zgromadzenia wraz z wychowaniem przyszłych dominikanek, troskę o przetestowanie w konkretnej rzeczywistości i zatwierdzenie konstytucji, a także pracę wśród ludu i budowę klasztoru.

Wznoszenie murów klasztornych postępowało dość szybko, ponieważ wieśniacy, mimo robót w polu, codziennie przychodzili do pomocy. Niestety, w pewnym momencie zabrakło pieniędzy i Matka, wraz z jedną siostrą, udała się na kwestę. Ludzie byli hojni i dzięki temu szybko udało się zebrać potrzebną kwotę. Później, ilekroć siostry wyjeżdżały na kwesty, Matka pamiętała o nich i wspierała duchowo swoją modlitwą, a listami podtrzymywała na duchu, udzielała rad i pouczeń.

Matka Kolumba zmuszona była czasem opuścić Wielowieś, by w urzędach kościelnych i państwowych załatwiać sprawy związane z ostatecznym zatwierdzeniem Zgromadzenia. Cieszyła się życzliwością kolejnych biskupów przemyskich. Jednak, gdy w 1864 r. przedłożyła przetłumaczone na język polski konstytucje z Nancy, nie uzyskały one aprobaty, ponieważ nie były jeszcze dostatecznie dostosowane do realiów polskich. Ks. Ignacy Łobos zachęcał równocześnie, by Matka przygotowała siostry do obłóczyn, bo to, jego zdaniem, mogłoby przyspieszyć zatwierdzenie pierwszych ustaw zakonnych. 10 czerwca 1865 r. w habit dominikański obleczone obleczona została Aniela Paulin, która otrzymała imię zakonne s. M. Ozanna oraz Katarzyna Murzyńska – s. M. Gonzalwa. W ciągu kolejnych miesięcy odbyły się jeszcze obłóczyny kilku sióstr. Po 6 latach istnienia Zgromadzenie liczyło 6 nowicjuszek i 5 postulantek, Matka Kolumba była jedyną profeską.

W styczniu 1867 r. ks. Leszczyński wysłał do Kurii Biskupiej w Przemyślu pismo, w którym prosił o zatwierdzenie Ustaw zakonnych Sióstr Dominikanek. Matka Kolumba wyjechała do Przemyśla i Lwowa, aby osobiście dopilnować tej sprawy. 29 stycznia 1867 r. ks. bp Antoni Manastyrski potwierdził regułę i konstytucje Sióstr Dominikanek w Wielowsi. Po zatwierdzeniu ustaw trzeba było starać się o uregulowanie statusu prawnego, kościelnego i państwowego Zgromadzenia. Udało się to osiągnąć 15 stycznia 1868 r., kiedy bp Manastyrski oficjalnie potwierdził Kongregację Sióstr, a władzę nad siostrami przekazał Matce Kolumbie, ustanawiając ją przełożoną generalną. Dekret erekcyjny ks. bp Manastyrski wręczył Matce 20 lutego 1868 r., prosząc, aby siostry postępowały tak, by ze spokojnym sercem mógł zwrócić się o zatwierdzenie Zgromadzenia w Rzymie.

Do radosnych chwil, związanych z organizacją Zgromadzenia, należała dwukrotna wizyta o. Jandel’a w Wielowsi. Gdy przyjechał 1 października 1867 r. siostry i mieszkańcy parafii zgotowali mu gorące przyjęcie. Matka Kolumba poprosiła, by ojciec generał przyjął I śluby od 5 nowicjuszek. Tak też się stało. 2 października 1867 r. w kościele parafialnym, I profesję zakonną na ręce generała złożyły siostry: s. M. Ozanna, s. M. Klara, s. M. Gertruda, s. M. Alana i s. M. Gonzalwa. Podczas drugiego pobytu w Wielowsi, tj. 7 sierpnia 1869 r., o. Jandel wypowiedział do Matki słowa, które dla całego Zgromadzenia były ogromnie ważne: „Ciebie i twoje Zgromadzenie na zawsze wcielam do naszego Zakonu”.

Przyjazd ojca generała do Wielowsi okazał się pożądany dla sióstr także z innego powodu. Matka często chorowała, nie chciała jednak wyjeżdżać na dłuższe kuracje, mówiąc, że siostra zakonna, która ślubowała ubóstwo, nie może sobie na to pozwolić. O. Jandel zasugerował, żeby Matka wyjechała do Cette, we Francji i tam spędziła trochę czasu. Podczas nieobecności przełożonej generalnej, Zgromadzeniem miała opiekować się s. Gertruda Łastowiecka. Kilkumiesięczny pobyt za granicą w ciepłym klimacie, pozwolił Matce Fundatorce nabrać sił fizycznych. Wracając do kraju, za pozwoleniem o. Jandel’a pielgrzymowała jeszcze do Rzymu, Loretto, Asyżu, Bolonii i Padwy.

Z początkiem lat 70. rozpoczął się dla Matki czas wielu nowych, dojmujących, cierpień duchowych. Bolesnym dla niej ciosem była śmierć ojca generała Wincentego Jandel’a, która nastąpiła w Rzymie 11 grudnia 1872 r. Czuła się tak, jakby straciła ojca, duchową ostoję, kogoś, kto znał jej serce i był nieocenioną pomocą. 17 lipca 1873 r. zmarła jej siostra Władysława de Tergonde. Matka Kolumba czuwała przy niej we dnie i w nocy, modląc się, by Władzia umarła pojednana z Bogiem. Kilka miesięcy później jej starsza siostra, Maria Rubczyńska, znalazła się w stanie krytycznym i odeszła do Pana 1 lutego 1874 r.

Nie były to jedyne trudności, które Pan Bóg dopuścił na Matkę Założycielkę. Wiele trosk przysparzała jej osoba ks. Juliana Leszczyńskiego, który coraz bardziej ingerował w wewnętrzne sprawy Zgromadzenia, zupełnie nie licząc się z młodą Fundatorką. Matka wiedziała, że jego zachowanie jest spowodowane chorobą – rakiem twarzy, który był przyczyną ogromnych cierpień księdza, a także powodował nieprawidłowe funkcjonowanie jego mózgu. Z heroiczną cierpliwością zniosła wiele upokorzeń i ciemności duchowych, nie mogła jednak pozwolić na to, by cierpiało całe Zgromadzenie. W styczniu 1878 r. wyjechała do Lwowa, by tam znaleźć księdza, który pokierowałby jej duszą i poradził, co w tej sytuacji powinna zrobić. Kapłanem tym okazał się ks. Józef Weber, ojciec duchowny seminarium lwowskiego. Wysłuchał jej spowiedzi i obiecał pomoc, gdy w szczególnych wypadkach listownie zwróci się do niego po radę. Matka poprosiła, by został jej kierownikiem duchowym. On, po naradzie ze swoim spowiednikiem, wyraził zgodę, a Matka dziękowała Jezusowi za tę łaskę. Ale ks. Leszczyński (jako dotychczasowy kierownik duchowy Matki) absolutnie nie zgodził się na takie rozwiązanie. Matka, doceniając ogromny wkład ks. Leszczyńskiego w tworzenie klasztoru w Wielowsi oraz biorąc pod uwagę coraz gorszy stan jego zdrowia, postanowiła zrezygnować z pomocy ks. Webera.

Żyjąc w ciągłym napięciu, Matka Kolumba zaczęła znowu podupadać na zdrowiu, dlatego ks. Leszczyński nakazał jej wyjechać na dłużej do Lwowa. W rzeczywistości chodziło o usunięcie Matki ze wspólnoty, którą przecież sama założyła. 17 czerwca 1879 r., Matka Kolumba opuściła Wielowieś, zostawiając władzę w klasztorze siostrze subprzeoryszy Gertrudzie Łastowieckiej. Ks. Weber z wielkim taktem duchowo zaopiekował się Matką. Wiedział, że potrzebuje odpoczynku, zorganizował więc dla niej rekolekcje, które dodały nowych sił i nadziei. Przymusowy pobyt we Lwowie i przemyślenia na modlitwie, sprawiły, że Matka Kolumba znowu zaczęła myśleć o wstąpieniu do dominikanek klauzurowych na Gródku. W 1880 r. uzyskała na to zgodę swojego kierownika duchowego, a także ks. bpa Macieja Hirschlera. Pomimo wydanej zgody, biskup przemyski zasugerował Matce Kolumbie ponowne przemyślenie decyzji i zachęcał do powrotu do Zgromadzenia. W tym czasie obowiązki ks. Leszczyńskiego w Wielowsi pełnił już ks. Władysław Ciechanowicz. Matka rozeznając, że taka jest wola Boża, ku ogromnej radości sióstr, powróciła do Wielowsi.

Do Orzechówki, gdzie u swego brata mieszkał teraz ciężko chory ks. Leszczyński, Matka wysłała dwie siostry, które z wielkim sercem usługiwały mu aż do śmierci, która nastąpiła 5 sierpnia 1882 r. Do końca swego życia Matka Fundatorka była wdzięczna ks. Leszczyńskiemu za pomoc w organizowaniu Zgromadzenia i za dobro, którego od niego doświadczyła.

Matka Kolumba, po powrocie do Wielowsi, zwróciła się do ks. biskupa z prośbą o mianowanie ks. Józefa Webera dyrektorem Zgromadzenia. Nie było żadnych przeszkód, aby to życzenie spełnić i od 7 września 1881 r. ks. Weber sprawował tę funkcję przez 25 lat. Dla sióstr, a zwłaszcza dla Matki Kolumby, był to czas szczególny, obfity w łaski, a przede wszystkim potrzebny, by odzyskać spokój ducha.

Kolejną niezwykle ważną sprawą dla całego Zgromadzenia, było przeredagowanie konstytucji. W związku z rozwojem Zgromadzenia i podejmowaniem nowych prac, niektóre rozdziały trzeba było zmienić i dostosować do obecnych warunków i różnych obowiązków sióstr. Gdy zaczęły powstawać domy filialne w Bielinach, Wielkich Oczach i Tyczynie, Matka rozszerzyła ustawy o te elementy, które regulowały życie w nowych domach i ich zależność od domu macierzystego. 17 września 1882 r. wraz z ks. Weberem rozpoczęła pracę nad redakcją nowych konstytucji, polegającą na połączeniu w całość dwóch odrębnych ustaw, usunięciu zapisów nieaktualnych i wprowadzeniu nowych, uwzględniając przy tym normy Stolicy Świętej. Matka bardzo chciała, by opracowane konstytucje, po zatwierdzeniu przez biskupa ordynariusza, zostały przedstawione do zaakceptowania przez Kongregację Biskupów i Zakonników w Rzymie. Konstytucje te zostały zatwierdzone przez ks. biskupa Łukasza Ostoję-Soleckiego 6 stycznia 1883 r., a w lutym, przetłumaczone na j. francuski i przesłane do Rzymu.

Tymczasem zdrowie Matki Kolumby znacznie się pogorszyło. Lekarze stwierdzili gruźlicę i nakazali pojechać do Lwowa na kurację, która jednak nie przyniosła pożądanego rezultatu. Mimo tego Matka Założycielka postanowiła pojechać do Rzymu, aby tam osobiście dopilnować sprawy zatwierdzenia Zgromadzenia. Przybyła do Wiecznego Miasta 25 stycznia 1885 r., w Uroczystość Nawrócenia św. Pawła Apostoła. 13 marca 1885 r. papież Leon XIII pochwalił cel i działalność Zgromadzenia Sióstr Trzeciego Zakonu św. Dominika i polecił Świętej Kongregacji Biskupów i Zakonników wystawić Dekret pochwalny, który wydano 21 marca 1885 r. Z powodu pewnych usterek konstytucje nie zostały na razie zatwierdzone, jednak Ojciec św. powiedział, że cel Zgromadzenia jest godny polecenia. Ostateczne zatwierdzenie Konstytucji nastąpiło 3 września 1887 r. Jednakże zdobycie Dekretu pochwalnego było dla Matki Kolumby wielką łaską i nagrodą, i pozwoliło z pokojem w sercu wracać do Wielowsi.

Pobyt w Rzymie sprawił, że zdrowie Matki Fundatorki znacznie się polepszyło i dzięki temu, z nowymi siłami, mogła pracować dla Zgromadzenia. Niestety, niesprzyjający nadwiślański klimat Wielowsi sprawił, że Matka znów poważnie zachorowała. Lekarze dawali jej zaledwie kilka tygodni życia. Była tak słaba, że w Wigilię Bożego Narodzenia w 1886 r. nie mogła zejść do sióstr na wieczerzę.

Rok 1887 zaczął się smutno, gdyż Matka była bardzo osłabiona, a na dodatek zachorowała na zapalenie płuc. Opiekujący się nią lekarze orzekli, że pożyje jeszcze tylko kilka dni. Do Wielowsi przybył ks. Weber, żegnając się z Matką Kolumbą, powiedział: „Do zobaczenia, Matko, w niebie”. Matka od 2 lutego nie mogła jeść, przyjmowała tylko niewielką ilość płynów. Mimo braku sił wzywała do siebie siostry, by przekazywać im pouczenia, rady, dzielić się wiarą i miłością, zachęcała do praktykowania pokory, miłości bliźniego, bezinteresowności w posłudze ubogim. Prosiła również, aby ukochały ducha modlitwy i milczenia oraz, by Zgromadzenie w szczególny sposób odznaczało się nabożeństwem do Najświętszego Sakramentu i Matki Bożej. Przykazała także, aby siostry szanowały i były posłuszne jej następczyni. Przez cały czas choroby bardzo cierpiała zarówno fizycznie, jak i duchowo. Jednak wszystkie udręki znosiła cierpliwie, spalając się „jak lampka eucharystyczna z miłości ku Niebieskiemu Oblubieńcowi”.

18 marca 1887 r., ok. godz. 21, rozpoczęła się agonia. Siostry, wraz z ks. Ciechanowiczem, zgromadziły się w jej celi, kapłan udzielił ostatniego namaszczenia i rozpoczął odmawiać litanię do Serca Pana Jezusa. Przy ostatnim wezwaniu „Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata”, ok. 21:30, Matka cicho westchnęła i oddała swoją duszę Ojcu Najmiłosierniejszemu. Głos dzwonu z wieży klasztornej obwieścił ludowi śmierć ukochanej przez wszystkich Matki Kolumby. Pogrzeb Założycielki Sióstr Dominikanek odbył się 22 marca 1887 r. Pochowana została w ogrodzie, tuż obok klasztornej kaplicy,.

W chwili śmierci Założycielki Zgromadzenie liczyło 47 sióstr i 4 klasztory. Jej dzieło, dzięki Bożemu Miłosierdziu, przetrwało, a duch Matki Kolumby ciągle żyje w kolejnych pokoleniach sióstr dominikanek, które niosą Chrystusa najbardziej potrzebującym już nie tylko w Polsce, ale i poza jej granicami.
O dniu śmierci Matki Kolumby 18 marca 1887 roku w Kronice znajdujemy dość obszerne i szczegółowe informacje. Wynika z nich jasno, że siostry, które były przy śmierci Matki, są przekonane, że była to śmierć świętej. Dostrzegają łaski, jakich Bóg udzielił Matce Kolumbie w ostatnich chwilach życia, co świadczy też o jej świątobliwej śmierci. W Kronice czytamy:

Przed końcem życia skończyła się walka, a teraz nastał słodki sen błogosławionych. Nie widać było najmniejszej boleści, spokój dziwny, niebiański, zajaśniał na zbolałym, ciężkimi cierpieniami wybladłym, obliczu. Bóg Najdobrotliwszy odjął boleści konania, nawet, co do ciała, nagradzając niejako w części, już tu, naszą Matkę za mężne dźwiganie tylu krzyżów moralnych i fizycznych.

I moment śmierci:

Około wpół do dziesiątej godziny Matka Najdroższa jeszcze raz odetchnęła lekko i oddała swą śliczną duszę w ręce Ojca Najmiłosierniejszego! Tak spokojnie, tak cicho! Wokoło Matki także cisza panowała; wśród modłów łzy płynęły, lecz każda z sióstr czując, że to śmierć świętej, nie przerywała ani jednym westchnieniem tego snu Matce Najdroższej.